AYLIN
Nim spostrzegłam rozpoczął się rok
szkolny. W pierwszy poniedziałek września wstałam bardzo wcześnie, nie mogąc
zasnąć przez stres. Nie czułam się poddenerwowana i nie było typowych objawów,
jak pocenie rąk, przyspieszone bicie serca, a moje myśli były czyste. Mimo wszystko
nie mogłam zmrużyć oka. Poddałam się o godzinie piątej, kiedy wciąż nieustannie
wpatrywałam się w sufit mojego pokoju.
Z pustką wewnątrz wstałam i
zakradłam się do kuchni. Nie chciałam zachowywać się głośno ze względu na śpiących
rodziców. Usiadłam przy blacie i podparłam głowę na rękach. Zmrużyłam oczy
czując delikatne promienie słońca wyłaniającego się zza horyzontu. Za to
kochałam lato – dzień rozpoczynał się wcześnie, a kończył o późnych porach.
Dzięki temu mogłam kiedyś dłużej spędzać czas w lesie – czytając, ucząc się,
czy po prostu odpoczywając. Czułam tam bezpieczeństwo, spokój. Nawet gdy
zapadał zmrok niepokój bardzo rzadko się pojawiał.
Tęskniłam za tym tak bardzo. I to
pozwoliło mi uświadomić sobie, że mocno pragnęłam czegoś jeszcze, czego do
końca nie rozumiałam. Wyobraźnia podsuwała mi obrazy osoby, którą ledwo znałam.
Moje serce ściskało się tak mocno, jak wtedy, gdy myślałam o lesie. Las
kochałam, a jego…?
— Kochanie? —
Niespodziewany głos mamy sprawił, że się wzdrygnęłam. Zamrugałam.
— Mama? Czemu nie
śpisz? — spytałam zerkając na zegarek. Przetarłam ramiona chcąc pozbyć się
gęsiej skórki. Piąta trzydzieści, pomyślałam.
— Muszę być dzisiaj
wcześniej w firmie. Będę miała ważne spotkanie biznesowe, a przygotowania leżą.
— Westchnęła ciężko, a gdy otworzyła zmrużone oczy, zobaczyłam w jej spojrzeniu
troskę. Podeszła do mnie i objęła.
— Co cię trapi, skarbie
moje? — Wtuliłam się w nią, chłonąc tak znajomy zapach bezpieczeństwa.
— Nie wiem… —
odpowiedziałam niepewna. — Od jakiegoś czasu czuje się nieswoja. Może to stres
przed nową szkołą. — Wysiliłam się na słaby uśmiech, nie chcąc dokładać jej
kolejnych zmartwień. Odwzajemniła go i dostrzegłam w niej zrozumienie. Pogładziła
mnie delikatnie po włosach ze słowami:
— Nie martw się.
Wszystko z czasem się ułoży.
Westchnęłam głęboko i
zadarłam głowę w górę. Budynek wciąż robił na mnie wrażenie. Wszystko psuli
uczniowie wokoło. Nie lubiłam tłumu ani hałasu, dlatego tak bardzo nie
tęskniłam za szkołą. Odliczając w głowie do trzech i ściskając pasek torby,
ruszyłam do wejścia.
Na początek miałam udać
się do sekretariatu odebrać plan i szyfr do szafki. Życie ucznia z
przeniesienia nie było łatwe. Przeciskałam się między ludźmi starając
ograniczyć kontakt fizyczny do minimum. Ygh, wzdrygnęłam się, gdy jakiś
wielki, przepocony nastolatek wpadł na mnie cały swoim cielskiem. Ledwo uciekłam
spod niego, to sama się przetoczyłam na kogoś.
Dziękowałam sobie w
duchu za wycieczkę w trakcie wakacji, bo wiedziałam chociaż mniej-więcej, w
którym kierunku mam iść. Szczęśliwa, że wyrwałam się z tego roju na środku,
przystanęłam przy ścianie na rozwidleniu korytarzy. Upewniłam się, że idę w
dobrym kierunku i ruszyłam dalej.
Uczucie, że ktoś mnie
obserwuje, nieprzyjemnymi dreszczami rozeszło się po moich ramionach. Nie było to
coś normalnego, jak ktoś przypadkowo wyhaczy cię wzrokiem. Czułam, jakby czyjeś
oczy wypalały we mnie dziurę, aż musiałam przestąpić dwa razy w miejscu.
Rozejrzałam się w około, nawet nie starając się tego ukryć.
Przy następnym
rozwidleniu korytarza stała dobrze znana mi grupka pięciu osób. Każdy z nich
bez wyjątku przyglądał się mojej osobie. Dziewczyny jedynie, raz na jakiś czas,
starały się zwrócić na siebie uwagę swoich chłopaków. Nie było trudno określić
relacje między nimi, gdy niemal wciskały się na siłę w ich ramiona w zaborczym
wyrazie. Jedynie Hayley pozostawała nieobecna, którą zdążyłam poznać bliżej i
naprawdę szczerze polubić. Poczułam lekkie ukłucie żalu, na widok ich w uścisku,
którego zupełnie nie rozumiałam.
Starając się zignorować
ich na maksimum umiejętności, jakie posiadam, zagryzłam policzek i ruszyłam do
przodu. Nieprzyjemne uczucie ciągnęło się za mną aż do samego końca. Dopiero odetchnęłam
z ulgą, gdy zniknęłam za dębowymi drzwiami sekretariatu. Musiałam przyznać – to
było dziwne.
— W czym mogę pomóc? —
Uniosłam powoli spojrzenie na dojrzałą kobietę za biurkiem na środku
pomieszczenia. Ubrana była w śliczną, niebieską i kwiecistą koszulę, która odejmowała
jej z dziesięć lat. Wyglądała może na trzydzieści parę, a wrażenie młodej
dopełniały jej brązowe włosy, falami spływające na ramiona. Uśmiech, który
błąkał się na jej twarzy eliminował wszelkie złe pogłoski o paniach z
administracji.
Zaraz za jej plecami
były drzwi, a tabliczka na nich informowała o gabinecie dyrektora. Cień, który
poruszał się zza zamglonej szyby wyraźnie dawał znać, że Pan Moore jest obecny.
Starając się nie wyglądać na onieśmieloną podeszłam bliżej.
— Dzień dobry —
przywitałam się niepewnie i widząc jej zachęcające spojrzenie kontynuowałam: —
Nazywam się Aylin Peach i jestem z przeniesienia. Miałam się zgłosić…
— Ah! To ty kochanie! Tak,
tak, już przygotowałam dla ciebie wszystko. — Energicznie odepchnęła się od
biurka, a jej krzesło na kółkach odjechało do szufladowej zabudowy za jej
plecami. Sięgnęła do niej i wydobywając z małego pudełka plik kartek, wróciła
na miejsce. Jej ręka niemal od razu podawała mi potrzebne dokumenty.
— Tutaj masz plan zajęć
oraz mapę korytarzy. To ksero wyjść ewakuacyjnych, ale długopisem zaznaczyłam
ci wszystkie twoje sale. Na pewno z czasem wszystko sama ogarniesz. — Mrugnęła
do mnie porozumiewawczo, idealnie wpasowując się w młodzieżowy język.
Uśmiechnęłam się
szeroko, bardzo mile zaskoczona, że znalazła chwilę by zrobić dla mnie małą ściągawkę.
— Dziękuję pani bardzo!
— Ależ nie ma za co.
Tutaj znajdziesz też resztę potrzebnych informacji, w tym regulamin. Zapoznaj
się z nim, to ważne. Co jeszcze… — Zmrużyła oczy szukając tego, co jej umyka.
— A! Apel jest za
dwadzieścia minut w sali gimnastycznej. Potem twoje zajęcia zaczynają się od
literatury, którą wybrałaś.
Patrzyłam z podziwem na
tę kobietę, która była tak zorganizowaną osobą, jakiej jeszcze nie spotkałam.
Przebijała nawet moją mamę, która dotychczas w moich oczach wychodziła na
ideał!
Dotarłam na apel dziesięć
minut przed rozpoczęciem i wszystkie miejsca zostały zajęte. Dlatego
przystanęłam za ostatnimi trybunami w rzędzie, znajdując się na samej górze.
Boisko idealnie wymierzone do koszykówki umiejscowione było w dole, a ze
wszystkich czterech stron były trzy piętra miejsc do siedzenia. Na szczęście
nie spotkałam po drodze ponownie mojej ukochanej grupki Nadwrażliwców.
Skupiając się na
otoczeniu, bez problemów byłam w stanie wydzielić wszelkie podziały społeczne.
Nerdzi, skejci, goci, metalowce, osoby neutralne... I w samym centrum – cheerleaderki.
Stały na środku boiska ubrane w stroje drużynowe, a chłopcy w koszulkach z
numerami stali obok albo siedzieli najbliżej nich. Mrużąc oczy z zaskoczeniem
odkryłam, że była wśród nich Hayley. Śmiała się z czegoś, co powiedział wysoki
blondyn z siódemką na plecach. Miałam ochotę zejść do niej, ale moje wycofanie
społeczne zatrzymało mnie. Nie miałam problemu z poznawaniem nowych osób, ale
nienawidziłam być w centrum uwagi. Podchodząc do niej na pewno naraziłabym się
na zainteresowanie całej szkoły. W końcu to reprezentacja, o której jest
głośno. Zarówno ze względu na sukcesy drużyny futbolu, ale też tanecznej.
Cheerleaderki z „południowego Seattle” były znane z genialnych układów.
Dodatkowo nietrudno
było zgadnąć, kto dołączył do nich dosłownie chwilę przed przyjściem dyrektora.
Ian z czwórką papużek nierozłączek wpadli przez jedno z wejść, niemal tratując
biednych geeków stojących nieopodal mnie.
Cała ja i moje
szczęście. Oczywiście, że musiałam mieć spięcie ze zwyczajowymi gwiazdami
szkoły. Moje życie w końcu nie jest wystarczająco interesujące bez tego.
W sumie nie jest, parsknęłam na tę
myśl.
Apel skończył się po
godzinie. Dyrektor zajął może ledwie dziesięć minut, witając wszystkich w
nowych i starych składach. Życząc powodzenia pierwszakom i ostrzegając
ostatnio-rocznych by wzięli się do roboty. W tym motywując drużyny sportowe
reprezentujące szkołę, ponieważ istniało prawdopodobieństwo otrzymania
stypendium z renomowanej uczelni. Gdybym była bardziej wysportowana, możliwe,
że bym się też o to starała.
Całe życie byłam zbyt
słaba fizycznie. Nic nie dawały specjalne treningi wytrzymałościowe i porządne
posiłki. Poddałam się z czasem przyjmując, że już zawsze będę chuderlakiem. Nieznaczne
krągłości miałam gdzie trzeba, ale to wszystko. Byłam żałośnie słaba – sześć
kilo już mnie przewyższało. I nie było w tym ani grama żartu. Mięśnie w moim
przypadku pozostawały niespełnionym marzeniem. Paradoksalnie kochałam każdy
sport – futbol amerykański, który bez wyjątku oglądałam z tatą, koszykówkę,
unihokej.
Zmuszona przez własne
ograniczenia, zakopałam się w powieściach.
Pozostałą część
spotkania zabrała, między innymi, drużyna cheerleaderek tańcząc do jednego z
najpopularniejszych kawałków. Oczywiście Hayley była jedną z nich, występując z
inną dwójką na czele. Pod bluzą, którą chwilę wcześniej ściągnęła, miała ukryty
strój. Błękitno-granatowe komplety idealnie pasowały do czarno-granatowych
koszulek drużyny.
Lekko rozczarowana, że
moja znajomość z tą dziewczyną najprawdopodobniej się utnie, wyszłam jako jedna
z pierwszych.
Miałam zaledwie pięć
minut by dostać się na drugi koniec terenu szkoły, do zupełnie oddzielnego
budynku. Nie wiedziałam, jak to zrobiłam, ale weszłam do sali idealnie zanim
nauczycielka zamknęła drzwi.
Bardzo lubiłam
literaturę i to był oczywisty wybór z palety zajęć. I cieszyłam się, że nie
okazała się zupełnym rozczarowaniem w nowym otoczeniu. Pani Gracelyn była
bardzo inteligentną kobietą, surową, jednak niewiarygodnie łatwo wykładającą
swój przedmiot. Chłonęłam każde jej słowo, jednocześnie notując co ciekawsze
rzeczy.
Tak pierwsze trzy
lekcje minęły mi w zaskakującym spokoju. Co śmieszne, kochałam też matematykę –
ot, przy literaturze w parze. Matematyka rządziła się swoimi prawami, z którymi
nie miałam ani jednego spięcia. Łatwo się z nią dogadywałam.
Siedząc na zajęciach
widziałam ukradkowe spojrzenia rzucane w moją stronę, ale nikt nie podszedł ani
się nie przywitał. Dotychczas sama sobie świetnie dawałam radę i nie
zamierzałam nic zmieniać.
Mój spokój został
zakłócony dopiero przed porą obiadową, kiedy wchodziłam do stołówki. Nastawiona
na własną kanapkę i oddalony w kącie stolik, weszłam do pomieszczenia.
Przywitał mnie gwar rozmów, które wcześniej dochodziły zza przymkniętych drzwi.
Przeszłam pół pomieszczenia, kątem oka zerkając za szybę baru, co takiego
oferuje menu, kiedy ktoś chwycił mnie za ramię. Smukłe dłonie należące
definitywnie do dziewczyny pociągnęły mnie delikatnie w tył. Obracając się w
pół kroku spotkałam uśmiechniętą Hayley.
— Aylin! W końcu cię
złapałam! — Chwilę później zostałam wciągnięta w jej ramiona i uściskana.
Zaskoczona i zupełnie nie przyzwyczajona do takich gestów, dopiero po chwili
odwzajemniłam go. Moje ruchy były jednak dalekie od nazwania ich pewnymi i
swobodnymi.
Jej strój cheerleaderki
skutecznie przyciągał uwagę. Odsuwając się od niej nie mogłam zignorować
zainteresowania innych, którzy wręcz pożerali nas wzrokiem.
— Ciebie też miło
widzieć. — Uśmiechnęłam się niepewnie. — Nie wiedziałam, że jesteś w drużynie.
Pasuje ci. — Naprawdę miałam to na myśli. Jej strój był idealnie wykrojony i
dopiero z bliska mogłam dostrzec małe, proste ornamenty w kształcie trójkątów.
Były wszędzie, gdzie stykały się ze sobą dwa kolory. Wielkie „M” czernią
odcinało się na jej piersi.
Uśmiechnęła się do mnie
zadziornie i chwyciła pod ramię. Prowadziła nas, ku mojemu przerażeniu, do
stolików drużynowych. Pociągnęłam ją delikatnie i stanęłyśmy w miejscu.
— Co jest? — spytała,
widząc moje zaniepokojenie. Przygryzłam policzek od wewnątrz, ale stawiłam na
szczerość.
— Nie wiem, czy to
dobry pomysł, bym się pakowała do was. Nie jestem typem popularnej dziewczyny. —
Spojrzałam jeszcze raz na stolik i z zaniepokojeniem odnotowałam, że parę osób
zaczęło się nam przyglądać. W tym Ian, choć, zupełnie mnie zaskakując, nie miał
wrogiego nastawienia. Dlatego przemilczałam kwestię jego zachowania.
Hayley za to w
odpowiedzi zaśmiała się przyjaźnie i znów zaczęła iść, ciągnąc mnie za sobą.
— Ah, to! Nie patrz na
to. Po prostu lubimy się poruszać. To, że niektórzy robią z nas nie wiadomo
kogo, to ich sprawa. — Westchnęła ciężko przy następnych słowach. — Choć nie
idzie ukryć, że część z nas rzeczywiście tak uważa.
Prychnęłam rozbawiona
widząc jej dezaprobujący grymas na twarzy. Wyglądała uroczo, gdy była naburmuszona.
Zmrużyła oczy i w żartobliwym ostrzeżeniu zaczęła mi grozić palcem.
— A ty się nie śmiej!
Zobaczymy później — zakończyła z uśmiechem.
Chwilę potem
podeszłyśmy do trzech okrągłych stolików, które były ustawione blisko siebie w
piramidę. Prawie wszystkie miejsca były zajęte i bardzo mnie onieśmieliło,
kiedy niemal każdy z ciekawością się nam przypatrywał.
— Ludzie do Aylin! —
Hayley stanęła za mną, tym razem bezlitośnie wystawiając mnie na pożarcie
piętnastce osób. Uśmiechnęłam się zestresowana, przez co miałam wrażenie, że
bardziej wyszedł mi niezidentyfikowany grymas. Mimo to, zostałam nagrodzona
przyjaznymi uśmiechami i powitaniami.
— Cze…
— Hej piękna! — Nim
zdążyłam powiedzieć choćby słowo, doskoczył do nas wysoki blondyn z uroczymi
dołeczkami w policzkach. Uprzedził nawet dziewczyny, które zbierały się do
wciągnięcia nas dwie do swojego stolika. Uśmiech niemal raził z jego
twarzy. Wtedy skojarzyłam, że to był ten sam facet, z którym Hayley
rozmawiała na sali gimnastycznej. On jednak był ubrany już w normalny, czarny
podkoszulek. Niemal z podziwem patrzyłam na jego umięśnione ramiona. Ni grama
tłuszczu i zwisającej skóry.
Poczułam uścisk
wewnątrz, kiedy przypomniałam sobie czyjeś silne ciało. Idealna postura,
wyrzeźbienia, gdzie potrzeba w nieprzesadnych proporcjach. Powstrzymałam falę z
mojej wyobraźni, która podsyłała mi o wiele bardziej rozwiązłe wizje Michaela. Niemal
westchnęłam z frustracji.
Co się ze mną działo?
Przecież widziałam, go
ledwie minutę!
Dostrzegłam, jak
chłopak zamrugał parę razy i wpatrzył się w kryształ na mojej szyi.
Instynktownie chwyciłam go w palce i z zaskoczeniem dostrzegłam, że znów świeci
się na biało. Delikatnie, nie z takim blaskiem, jak za pierwszym razem. Odbijał
światło w spokojnych falach.
— Co się… — wyszeptałam
zaskoczona. Nim jednak ktokolwiek się zorientował, chłopak ponownie
wrócił do swojej swobodnej postawy. Rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie.
Poczułam też, jak ręce Hayley delikatnie ściskają moje barki. Pokręciła głową
ledwie zauważalnie, kiedy się obejrzałam, bym nie komentowała. Zupełnie
zdezorientowana, zacisnęłam usta.
— Więc to ta, która tak
zalazła Ianowi za skórę. — Z autentycznym rozbawieniem, jakby przełączył tryby,
chłopak rzucił spojrzeniem za plecy na Iana. — Jestem Elijah.
— Odwal się stary —
warknął tamten w odpowiedzi. Mimo to, uśmieszek błądził w kącikach jego ust. Wcześniejsza
sytuacja trwała może ułamki sekund, a duża postać Elijah zasłoniła mnie
częściowo – co widocznie wystarczyło, by nikt nic nie zauważył. Przestąpiłam z
nogi na nogę, kiedy Ian wstał i podszedł do nas swobodnym krokiem. Na jego
piersi widniała kapitańska dziewiątka.
— Sorry za to wtedy. —
Przeczesał włosy jednym, szybkim gestem. W międzyczasie z ulgą zauważyłam, że
inni zajęli się sobą i tylko parę osób przysłuchuje się naszej rozmowie. —
Tylko bliskie klanowi Elderwood rodziny noszą takie amulety, nikt obcy.
Uznałem, że może komuś ukradłaś.
Zamrugałam zaskoczona,
przez chwilę zastanawiając się, co usłyszałam.
— Serio? Tak łatwo
oceniasz innych? — spytałam nieźle wzburzona, że okazuje się, aż tak
płytko-myślący. Pokręciłam głową niedowierzając. — Przecież to zwykły
naszyjnik. Dostałam go od mamy na osiemnaste urodziny. — Pominęłam fakt, że od
niedawna zaczął świecić. On natomiast zmarszczył brwi.
— Nie oceniam tak
łatwo, ale tradycja to tradycja. Nie wiedziałem, że masz na nazwisko Peach,
brzoskwinko. — Na jego twarzy ponownie pojawił się zadziorny uśmiech, a Elijah
wybuchnął wesołym śmiechem. Hayley dała mu kuksańca w bok, a ja przewróciłam
oczami. Musiałam przyznać mimo wszystko, że nie było to tak zgryźliwe, jak miało
brzmieć. Informacja, że moja rodzina „z-jakimś-tam” klanem jest blisko
spokrewniona, a przynajmniej byliśmy zaprzyjaźnieni – kiedyś – była
niespodziewana.
Zachęcona przez Hayley
i Elijah usiadłam przy stoliku Iana i papużek-nierozłączek. Jak się okazało,
pierwsza para miała na imię Myron i Emilia. Był to szatyn z okrągłymi
policzkami, zielonymi oczami, numerem jedenaście na piersi oraz drobniutka
brunetka. Druga natomiast, Felix i Julie, byli duetem włosów blond u chłopaka i
brązu u dziewczyny. I jak się okazało ci drudzy byli bardzo rozgadani.
Potrafili mówić jedno przez drugie, co zupełnie nie przeszkadzało. Żarty i
psikusy, które stroili sobie nawzajem, mówiły, że są ze sobą już naprawdę
bardzo długo. Co prawda dziewczyny troszkę bardziej się rozluźniły, ale wciąż
pozostawały blisko Myrona i Felixa. Oprócz nich, siedział tam jeszcze jeden
chłopak – Magnus. Rude włosy odbijały blask światła w czerwonych refleksach, a
twarz usypana była małymi, gęstymi piegami. Nie odzywał się, jednak swoimi
brązowymi oczami obserwował bardzo uważnie całe otoczenie. Spojrzenie, którym
cały czas wracał do mnie, było przenikliwe, badawcze, ale też bardzo dzikie.
Przestraszyło mnie to, dlatego uciekałam do towarzystwa Hayley. Przy niej
czułam się najbardziej bezpieczna w nowym otoczeniu.
Siedząc z nimi przy
jednym stole miałam okazję się przyjrzeć każdemu z osobna bardzo dokładnie. To,
co mnie najbardziej uderzyło, to podobieństwo Iana do brata. Nietrudno było mi
się domyślić, że są z Michaelem spokrewnieni. Michael był jednak o wiele
bardziej męski, emanował władzą, pewnością siebie oraz stanowczością, a mimo
to, gdzieś tam widziałam łagodność. Ianowi, co prawda nie brakowało pewności
siebie, ale wydawał się… dzieckiem, w stosunku do brata.
Pomimo ożywionej
rozmowy, gdzieś tam pod powierzchnią wciąż czaił się smutek i tęsknota.
Wszystko to potęgowało się, gdy patrzyłam na tak podobną twarz Iana. Kontrastująco,
ku mojemu zaskoczeniu, gdy skupiłam się na Hayley, czy nawet Magnusie – Magnusie!
– wrażenie to było lżejsze.
Koniec końców skończyło
się na tym, że kanapka, którą zrobiłam rano, została porzucona na dnie torby. Zjadłam
wspólny lunch z Hayley i jej znajomymi. Idąc na kolejne zajęcia cała szkoła już
chyba wiedziała, w jakim towarzystwie spędziłam całą przerwę obiadową. Patrzono
na mnie ze strachem z domieszką szacunku, neutralnie, ale najbardziej bolały
wrogie spojrzenia. Nie znałam żadnej z tamtych osób, a już zdążyły mnie
znienawidzić. Dlatego nie lubiłam towarzyskiej części liceum. Opinia, wrażenie
i pogłoski kreowały ciebie, jeszcze zanim komukolwiek się przedstawiłeś. Bycie
uznawanym za outsiderkę i mola książkowego miało swoje zalety. Z ciężkim
westchnięciem weszłam na kolejne zajęcia.
W czasie przerw
spotykałam znajome twarze z obiadu, ale miałam dosłownie chwilę, aby odstawić
książki do szafki, którą w końcu odnalazłam. W wyniku czego nawet nie
zamieniłam z nimi ani jednego słowa. Elijah pomachał mi z końca korytarza,
kiedy wchodziłam do sali od historii. Prościej byłoby, gdybym miała z kimś
znajomym choć jedne zajęcia, ale niestety było, jak było.
Przed godziną szesnastą
skończyłam lekcje i po odłożeniu podręczników, wyszłam przed szkołę. Umówiłam
się z rodzicami, że wieczorem zajmę się kolacją, więc myślałam jedynie, co
takiego mogę przygotować. Nic dziwnego, że wpadłam na Elijaha, który czekał na
mnie wraz z Hayley przed szkołą.
— Raju, przepraszam
cię! — Złapałam się jego ręki, którą wyciągnął by mnie podtrzymać. Zażenowana
odsunęłam się o krok, a Hayley poruszyła dwuznacznie brwiami.
— Rozumiem, że zwalam
dziewczyny na kolana, ale, że tak od razu? — Zmarszczyłam brwi, spojrzałam na niego rozbawiona
i pokręciłam głową.
— Teraz już rozumiem,
czemu Hayley tylko się śmieje w twoim towarzystwie. Masz za duże ego —
podsumowałam z uśmiechem. Wspomniana dziewczyna zaniosła się głośnym śmiechem.
On natomiast chwycił się za serce i udawał, jakbym zraniła go dogłębnie.
— Och, jak mogłaś…
— Dobra, dobra. —
Blondynka podeszła bliżej i przyjacielsko objęła mnie z przebiegłym błyskiem w
oku. — Co teraz robisz?
— Idę do domu…? —
stwierdziłam, choć bardziej zabrzmiało to, jak pytanie. Uśmiech na jej i Elijaha
ustach się powiększył.
— Świetnie! To
wybierasz się z nami na wyspę!
— Jaką wyspę? Ja miałam
zrobić kolację dla rodziców! — zawołałam. Ponownie powitał mnie ich szczery
śmiech.
— To zadzwonisz i
powiesz, że nowi znajomi cię porywają. Myślę, że dadzą sobie radę. — Hayley
mrugnęła do mnie.
Mama nie była zła, a
nawet wręcz zachwycona pomysłem, że miałabym gdziekolwiek wyjść w towarzystwie.
Kazała mi się nie martwić i nie wracać za wcześnie. To się nazywa opiekuńczość!
No, źle określiłam, bo jeśli o to chodzi moi rodzice byli niezastąpieni. I miałam
też zawsze Aarona.
MICHAEL
— Opowiedz mi coś o
niej — odparłem do Aarona. Siedzieliśmy w salonie w naszym wynajętym mieszkaniu
i oboje popijaliśmy piwo. To był jeden z nielicznych wieczorów, który miałem
wolny. Co, jak na złość, było mi właśnie najmniej potrzebne.
Oszalałem. A raczej
szalałem na punkcie pewnej obłędnej blondynki, którą miałem okazję widzieć
tylko raz w życiu. Przewróciła mi wszystko do góry nogami, nawet o tym nie
wiedząc. W każdej chwili myślałem o niej i to bez wyjątku. W trakcie zajęć,
pracy, obowiązków, a przede wszystkim w czasie wolnym, którego nie miałem za
wiele. To właśnie wtedy jej emocje atakowały mnie najmocniej. Wszystko, co
wymagało mojej uwagi było katalizatorem, jednak, gdy pozostawałem sam sobie,
odbierałem ją z dwukrotną intensywnością. Nagle nic nie było ukryte pod taflą,
gdzieś tam, a wysunięte na pierwsze miejsce.
— Z tego, co wiem,
chyba sam powinieneś ją poznać? — Przewróciłem oczami, widząc wredny uśmiech
jej brata.
— Na razie jest to
niemożliwe, a uwierz mi, tornado emocji, które od niej codziennie czuje, nie
pomaga — warknąłem. Zapiłem te słowa piwem i odchyliłem głowę na oparcie. Przymknąłem
oczy i mimowolnie się uśmiechnąłem, gdy dopłynęła do mnie fala pozytywnych
uczuć, radości i jej rozbawienia. Musiała robić teraz coś, co ją
uszczęśliwiało.
— Co czujesz teraz? —
zapytał zaciekawiony. Rzuciłem mu szybkie spojrzenie i uśmiechnąłem równie
wrednie, co on wcześniej.
— A to co, szpiegujesz
swoją siostrę? Wiesz, że mam prawo odmówić ci odpowiedzi?
Nasze prawo mówiło, że
Więź Przeznaczenia ma pierwszeństwo nad Więzami Krwi. Byłem winny lojalność
Aylin. Nie miałem żadnych zobowiązań wobec jej krewnych.
Tym razem jednak wiedziałem,
że Aaron pyta z czystej troski. Był wobec niej bardzo opiekuńczy i tak było zawsze,
gdy o niej opowiadał. Wciąż pozostawała jego „małą siostrzyczką”, jak uwielbiał
ją nazywać.
— Jest szczęśliwa. —
Uśmiechnął się delikatnie na te słowa i wbił wzrok gdzieś w oddali.
— Wiesz… Jest
najbardziej psotliwą istotą, jaką spotkałem. I nie liczę tutaj Felixa i Julie,
ani Mai i Diny, bo oni już są poza skalą. — Pokręcił głową na boki. — Jak była
mała chowała moje wszystkie rzeczy. Z wiekiem jej oczywiście nie przeszło. Aż
do mojego wyjazdu na studia znikały mi gacie, piłka do kosza, a nawet niektóre
rzeczy, których lepiej by nasi rodzice nie oglądali. Mała złośnica uwielbiała
mnie szantażować. Z resztą… — parsknął. — Teraz ta impreza nie była lepsza. Wcisnęła
się w te głupią sukienkę doskonale wiedząc, że mi się to nie spodoba. Tylko po
to by zrobić na złość.
Ciepło rozlało się
wewnątrz mojej piersi, gdy słuchałem o niej. Nie ważne, że wychodziło na to, że
była małym, niepozornym chochlikiem. Z przyjemnością się nią zajmę.
— Ta sukienka była…
Yhm. — Wziąłem większy łyk, dusząc w sobie wizję jej długich nóg i szczupłej
talii. Poczułem lekki ból, gdy Aaron kopnął mnie w kostkę. Posłał w moim
kierunku ostrzeżenie.
— Opiekuj się nią, a
nie rzucaj, jak na te wszystkie panienki. Jest zbyt delikatna na takie zabawy. —
Teraz to ja parsknąłem zły i nie poszczędziłem sobie gniewnego spojrzenia w
jego kierunku. Nigdy nie pomyślałbym o
niej, jak o tych wszystkich prymitywnych kobietach. Była zbyt czysta, zbyt
niewinna bym mógł zbezcześcić taki skarb. Darzyłem ją zbyt głębokim uczuciem,
by kiedykolwiek ją skrzywdzić.
— Nie zamierzałem —
wziąłem głęboki wdech, chcąc uspokoić swoje nerwy.
— Naprawdę powinieneś na
nią uważać. — Zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc. — Zawsze była bardzo delikatna
i słaba. Ledwie mocniejszy uścisk zostawia na niej siniaki. Nie jest w stanie
przenieść choćby zgrzewki wody na drugi koniec kuchni. Jest nienaturalnie
osłabiona. — Troska na jego twarzy jeszcze bardziej się pogłębiła. Odchylił się
do przodu i podparł łokcie na nogach. Przymknął powieki.
— Mamy o wiele większe zmartwienia
niż czy odziedziczyła gen. Po tym, jak mi się udało, szanse u niej wzrastają.
Ale nie miałaby wystarczająco sił by przejść przemianę. —
Westchnął ciężko, a ja zakląłem.
— Nie robiliście nic z
jej kondycją? — wydusiłem zły, że zaniedbano ją w taki sposób. Zacisnąłem ręce
na butelce. Nie obchodziło mnie, że nie było to racjonalne. Byli jej rodziną,
więc oczywiście, że martwili się o nią. Ród Peachów od lat
charakteryzował się rodzinnym oddaniem, większym niż u innych. Jednak od
tamtego wieczoru Aylin była moją drugą połową, a jej bezpieczeństwo było dla
mnie najważniejsze.
— Oczywiście, że
robiliśmy! — obruszył się, ciskając w moją stronę oburzone spojrzenie. —
Chodziliśmy do diabetologów, specjalistów, lekarzy chcąc się dowiedzieć,
dlaczego tak jest. Żadne diety, ćwiczenia nie dawały rezultatów. Mięśnie nie
chcą się u niej rozwinąć. Paradoksalnie nie przybierała też na wadze, mimo, że
przekraczała dzienną zalecaną porcję kalorii dla jej organizmu. Lekarze
tłumaczyli to jako „wadę wrodzoną” — parsknął.
Zacisnąłem szczęki i
zamyśliłem się nad jego słowami. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim
przypadkiem, ale musiałbym porozmawiać z pradziadkiem. Być może on przez lata
swojego panowania, słyszał o czymś podobnym. Wilkołaki charakteryzowały się o
wiele dłuższym wiekiem niż ludzie. Najdłużej żyjący wilk miał dwieście
pięćdziesiąt lat, a średnio żyjemy do stu dziewięćdziesięciu lat. Marcus
Elderwood miał aktualnie sto sześćdziesiąt.
— Jak planowaliście
dzień jej potencjalnej przemiany? — spytałem. Aaron odłożył piwo na stolik,
wstał i podszedł do okna. Oparł się o jego framugę, opierając czoło na dłoni.
— Mieliśmy wyjechać z
rodzicami do domku, w którym ja przeszedłem swoją pierwszą przemianę. Ojciec
nie wiedziałby, co robić, gdyby do tego doszło, bo nie odziedziczył genu. Mimo
to, chcieli z mamą być przy niej tego dnia. To ja bym ją poprowadził. —
Spojrzał zza ramienia na mnie i zmarszczył brwi. — Teraz jednak plany się
zmieniły.
— Ja jej pomogę —
odparłem stanowczo. Nie przyjmowałem innego rozwiązania. Kiwnął ponuro głową i
ponownie odwrócił wzrok za okno.
Kobieta nigdy nie
przechodziła swojej pierwszej przemiany sama. Istniało zbyt duże ryzyko, że
rytuał by ją zabił. Z natury kobiety były bardziej emocjonalne, wpadały w
panikę czując ból, pomimo, że ich próg był o wiele większy niż mężczyzny. Bały
się tego, co następuje i był to instynkt, który w takim momencie bardzo ciężko
zwalczyć. Oczywiście, nie jest to niemożliwe i zdarzają się sytuacje, że samica
poradziła sobie, pomimo, że nie było z nią nikogo. W osiemdziesięciu procentach
jednak skończyłoby się to tragicznie. W przypadku Aylin ryzyko było zwiększone.
Jeśli rzeczywiście jej ciało było tak osłabione, nie wolno było jej
zostawić. Nigdy bym na to nie pozwolił.
— Była dzisiaj mocno zestresowana
— stwierdziłem, chcąc przerwać tę ciężką ciszę. Na razie nie byliśmy w stanie
wymyślić niczego więcej. Potrzeba nam było informacji.
— Pierwszy dzień w
nowej szkole. — Westchnął ciężko i oparł się plecami o ścianę, krzyżując
ramiona. — Poprosiłem Hayley, żeby miała ją na oku. Choć stwierdziła, że i tak
by dręczyła Aylin, bo polubiła ją. — Zdusiłem rozdrażnienie.
— Nie mów, że te dwie
się dogadały. — Jego mina powiedziała mi wszystko. — Boże, przecież to będzie
koszmar — jęknąłem zrezygnowany. Roześmiał się.
— Masz za te wszystkie
lata, które jej dogryzałeś. — Skrzywiłem się.
— Też kazałem Ianowi
jej pilnować.
Humor mi się poprawił,
gdy przypomniałem sobie twarz brata, gdy wyjaśniłem mu, dlaczego ma się nią
opiekować. Ten moment zapisze się na lata w mojej pamięci.
AYLIN
Patrzyłam zachwycona na
wodę pod moimi palcami. Drobne krople chłodziły moją dłoń, gdy delikatnie
muskałam taflę. Byłam w grupie, która płynęła łódką Iana. Wypłynęliśmy z
miejsca, w którym spotkałam ich po raz pierwszy i naszym celem była wyspa po
prawej stronie.
Opisuje po prawej dlatego,
że w pobliżu znajdują się jeszcze dwie. Większa – przypominała wielkością pierwszą
oraz trzecia, o wiele mniejsza.
— Jak się nazywają te miejsca?
— spytałam ciekawa Hayley. Siedziała tuż obok mnie, próbując okiełznać włosy. Przez
to, że były tak krótkie, nie mogła ich związać i uciekały jej na wszystkie
strony.
— Po lewej to Wyspa Andersona.
Przed nią, ta mała, to Wyspa Ketrona. Czyli Anduś i Ketruś, jak lubimy drażnić
Magnusa. — Spojrzałam na nią z niezrozumieniem. Posłała w moim kierunku postny uśmiech.
Poprawiłam się na niewygodnym krzesełku, naciągając koszulkę, która nieco się
podwinęła przez wiatr. Odpowiedział mi przysłuchujący się rozmowie Elijah.
— Magnus ma bzika na
punkcie poprawności. Jak coś nazywa się Anderson, to Anderson. Żadnych zdrobnień
ani przezwisk. — Zaśmiał się na swoje słowa i wsadził dłonie pod uda. Widocznie
nie tylko mi było niewygodnie.
— Serio? — Uśmiechnęłam
się rozbawiona. Nie podejrzewałabym tego chłopaka o podobne świrstwa.
— Może nie wygląda na
takiego, ale jak chce to potrafi być rozmowny, a wtedy… Cóż. — Elijah wzruszył
ramionami i przeczesał swoje gęste blond włosy.
— Krótko mówiąc, nie chcesz
dyskutować z tą wredotą — podsumowała Hayley. Wykrzywiłam usta w trochę śmielszy
uśmiech i rozejrzałam wokoło jeszcze raz.
W międzyczasie
zbliżyliśmy się do naszej docelowej wyspy, dlatego zapytałam:
— A jak ta się nazywa? —
Wskazałam podbródkiem w przód. Dziewczyna pacnęła się w czoło.
— Rany — jęknęła. —
Jestem nieogarnięta. To Wyspa McNeila. My ją po prostu nazywamy Makiem albo
McSkrytką. Wiesz, jak McDonald’s i tak dalej…
Zmarszczyłam brwi w pobłażaniu
na te dwie, jakże inspirujące nazwy, ale rozbawienie mnie nie opuszczało. W nagrodę
zarobiłam od niej kuksańca z bok. Sapnęłam oburzona i oczywiście w ten sposób rozpętała
się walka na przepychanki. Doprowadził nas do porządku dopiero Ian, krzyczący z
przodu.
— Ej, dziewczyny! Jak
chcecie wylądować w wodzie to wystarczy skoczyć! Mi się nie chce pływać —
warknął na koniec i posłał w naszym kierunku ostrzegawcze spojrzenie zza
ramienia. Obydwie niemal natychmiast usiadłyśmy prosto z rękami w poddańczym
geście. Nie zmieniło to jednak faktu, że ledwo powstrzymywałyśmy śmiech. Parsknęłam
widząc ją całą roztrzepaną, plującą włosami.
— Też zetnij swoje, to
pogadamy! — krzyknęła mi do ucha, aż musiałam się za nie złapać.
— Nie rób tego! Masz
zbyt ładne włosy! — skontrował ją Elijah i rozparł się na brzegach łodzi. Pokręciłam
głową i wzięłam głębszy oddech by się uspokoić.
Kiedy spojrzałam
ponownie na Hayley w oczy rzucił mi się jej naszyjnik, który musiał w czasie
naszej zabawy uciec na wierzch. Niemal identyczny kryształ jak mój, wisiał na
delikatnym złotym łańcuszku. Moja ręka sama wystrzeliła do przodu, chwytając go
w palce.
— Co jest? — spytałam
skonsternowana. Powędrowałam wzrokiem do jej oczu. — Czemu mamy niemal
identyczne naszyjniki? — Widziałam, jak jej spojrzenie poważnieje, a po wcześniejszym
rozbawieniu nie ma wręcz śladu. Kiwnęła mi głową w stronę Elijaha, więc zerknęłam
na niego. On natomiast spod t-shirt’u wyciągnął swój własny. Taki sam, jak
nasze. Zmarszczyłam brwi.
— Wcześniej Ian wspomniał
ci o rodzie Elderwood. Powiedzmy, że nasze rodziny również trzymają się go
blisko. Od pokoleń otrzymujemy podobne jako nasze dziedzictwo. To nic
niezwykłego. — Wzruszyła ramionami. Delikatnie opuściłam wisiorek, który opadł
jej na brzoskwiniową, zwiewną bluzkę. Przed wypłynięciem przebrała się ze
stroju cheerleaderki.
Jej wyjaśnienie było
dla mnie logiczne. Przecież istniało wiele rodzin, z różnymi dziwactwami. Jedni
przekazywali sygnety, stare papiery wartościowe, drzewa genealogiczne, czy
nawet domy. To, co wyróżniało tę sytuację było zaangażowaniem więcej, jak
jednej rodziny.
— Czyli co… — zaczęłam
powoli. — Wychodzi na to, że moja rodzina była kiedyś blisko z waszymi? — zapytałam
niepewna. Trochę nie chciało mi się wierzyć w taki zbieg okoliczności. —
Przecież przeprowadziliśmy się tu ledwie parę miesięcy temu! Z czego ja mieszkam
może miesiąc. Nie przypominam sobie, byśmy mieli tutaj jakąś rodzinę.
Skrzyżowałam ramiona na
klatce piersiowej, oczekując odpowiedzi. Widziałam zawahanie na ich twarzach,
jakby nie wiedzieli, ile mogą mi powiedzieć. Bardzo, ale to bardzo nie podobało
mi się to. Nie rozumiałam, dlaczego mieliby cokolwiek przede mną ukrywać. Zwłaszcza,
że byłam w to zaangażowana, w jakiś sposób. Przecież nie byliśmy swoimi
wrogami, czy coś.
— Możliwe, że ktoś z
twoich dalekich krewnych kiedyś się tu osiadł. — Ostatecznie to Elijah odważył
się odpowiedzieć. Nad jego ramieniem dostrzegłam, że jesteśmy niemal na
miejscu. Ian zaczął jednak odbijać w prawo, chcąc nieco opłynąć wyspę.
— Jest nas więcej —
kontynuowała Hayley. — Twoja rodzina, moja, Elijaha i jeszcze parę, w dawnych
czasach, ustanowili porozumienie. Na ich czele stali Elderwood’owe. — Kiwnęła w
kierunku Iana.
— Rodzina Iana też jest
w to powiązana? — spytałam głupio, porządkując sobie dotychczasowe informacje.
— Wiesz, jak Ian ma na
nazwisko? — Pokiwałam przecząco.
— Elderwood. Jego
rodzina jest tym całym centrum. — Elijah machnął ręką w jego kierunku, jakby
prześmiewał ten fakt. Jednak jego wyraz twarzy pozostał poważny.
— Czyli podsumowując, po
prostu w dawnych czasach istniały sobie rodziny, którymi przewodził stary ród.
I do teraz krążą naszyjniki z tamtego okresu, tak?
— Dokładnie. — Hayley
uraczyła mnie uśmiechem. — W sumie tak na to wychodzi.
Zrobiłam pauzę, czując,
że to moja okazja zapytać się o tę dziwną sytuację na stołówce. Musiałam się
jednak śpieszyć, bo lada moment mieliśmy zacumować. Poprzednia grupa dotarła na
miejsce godzinę przed nami, bo wcześniej skończyli zajęcia. Więc na bank, jak
już będziemy na lądzie, moja szansa przepadnie.
— O co chcesz zapytać? —
Odgadł moją minę Elijah, przyglądając mi się z miejsca naprzeciwko.
— Co to było na stołówce?
— wypaliłam, zanim opuściła mnie odwaga. Zaczesałam krótsze kosmyki, które
uciekły mi za uszy. — Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Świeci dopiero od
imprezy mojego brata. — Kiwnęłam głową w stronę Hayley, z którą szalałam tego wieczoru.
— A co się wtedy wydarzyło?
Z tego, co pamiętam cały czas trzymałyśmy się razem. Nie zauważyłam, by
kiedykolwiek się błyszczał.
— Czyli też to
widziałaś! — Usatysfakcjonowana, że nie zwariowałam, odchyliłam się na
krzesełku i spojrzałam prosto na nią.
— Czyli co się tam
wydarzyło? — Wiercił Elijah, a czysta ciekawość iskrzyła w jego oczach.
Pochylił się do przodu, opierając ramiona na nogach.
Rumieniec natychmiast
zakwitł na moich policzkach, gdy przypomniałam sobie Michaela. Spuściłam głowę,
kiedy przed oczami ponownie stanęły mi te rozkoszne obrazy, które podsuwał mój
umysł. Byłam głupia! Fantazjowałam o kimś, kto nigdy nie będzie mój. Przecież to
przyjaciel mojego brata, nikt więcej.
Powierciłam się w
krzesełku, kiedy usłyszałam gwizd Elijaha.
— No, no… — zaczął
zaczepnie, a w jego głosie wyraźnie słyszałam rozbawioną nutę. — Co to za facet
ci zawrócił w głowie, co? — Zażenowanie, które czułam, zatkało mi usta.
Nigdy z nikim nie
rozmawiałam o takich sprawach. Dotychczas pozostawały za zamkniętymi drzwiami w
moim umyśle pod tabliczką Niespełnione Marzenia. Nikomu nie pozwalałam
się tam wślizgnąć. Nie to, że było aż tylu chętnych.
Dopiero głos Iana
sprawił, że poderwałam głowę.
— Mój brat. — Nawet się
nie obejrzał. Zamrugałam, całkowicie wybita z rytmu. Chyba tylko moja butna
strona pozwoliła mi się odezwać.
— A ty niby skąd
to możesz wiedzieć, co? — sarknęłam, czując, jak moje policzki i uszy wręcz
płoną.
— Mylę się? — rzucił i
posłał w moim kierunku zadziorny uśmieszek. Nigdy nie umiałam kłamać i
wiedziałam, że nawet próba byłaby żałośnie słaba. Dlatego nie powiedziałam nic.
Nie musiałam, bo to Hayley z piskiem rzuciła mi się w ramiona.
— No nie mów! —
wykrzyknęła i otoczył nas jej perlisty śmiech. — Ale jaja!
— O co wam chodzi —
mruknęłam pod nosem. Przypomniałam sobie jednak temat naszej rozmowy. — Skoro
już doszliśmy do tego, że beznadziejnie podoba mi się jego brat. — Kiwnęłam w
kierunku Iana. — Choć nie mam zupełnie pojęcia skąd niby może o tym wiedzieć… —
urwałam, wstrzymując na moment oddech. — To o co chodzi z tym świeceniem? Wtedy,
kiedy poznałam Michaela raził jak słońce. I był mega gorący.
Poczułam motyle w brzuchu
na samo jego imię. Oczywiście zatrzymałam dla siebie wszelkie rewelacje, które
działy się wewnątrz mnie. Tego nie musieli wiedzieć. Mimo to, moja mina musiała
dawać wiele do myślenia, bo na ich twarzach błąkały się wszystko wiedzące uśmiechy.
— No…? — ponagliłam tak
bardzo zawstydzona, jak nigdy w życiu. Uciekałam wzrokiem na boki, aby tylko
nie musieć patrzeć prosto na nich.
— Może przeznaczenie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz