środa, 1 stycznia 2020

rozdział piąty


AYLIN

Mruczałam pod nosem, gdy następnego dnia przyszło mi wstawać do szkoły. Na wyspie czekała na nas reszta, już przy rozpalonym ognisku i pierwszych gotowych kiełbaskach. Jak się dowiedziałam, często wybierali się tam grupami, czy osobno, żeby oderwać się od całego zgiełku miasta. Choć Lakewood znajdowało się znaczny odcinek drogi od centrum Seattle, to nawet ja mogłam stwierdzić, że brakowało mu... czegoś. I to właśnie te wyspy pozwalały uciec od codzienności.
Zachwycona cieszyłam się otaczającym nas lasem i spokojem, który wokoło roztaczał. Tego mi brakowało. I właśnie dlatego nie kłóciłam się by zostać tam aż do nocy. Dopiero w okolicach dwudziestej drugiej zaczęliśmy zbierać się do łódek, kiedy ktoś zorientował się, która jest godzina. Chłód nam nie doskwierał, ponieważ słońce niemal prażyło cały dzień, pozostawiając ciepło między drzewami. Oglądaliśmy końcówkę zachodu słońca na horyzoncie, kiedy byliśmy w połowie drogi do przystani.
Ostatecznie nie dowiedziałam się nic na temat kryształu. Elijah podsumował, że najlepiej by było gdybym zapytała o to Michaela. Jak to podsumował: „to idealna okazja do spotkania!”. Oczywiście oprócz tego, jakże dziecinnego powodu, dał mi kilka innych, które były dla mnie rozsądne. Michael był z rodziny Elderwood. Sam miał swój własny kryształ i jak się dowiedziałam, jego musiał również wtedy zareagować. Tradycja wywodziła się pierwotnie od jego przodków, więc on będzie wiedział o tym najwięcej. Kiedy spytałam się, czemu to Ian nie może mi powiedzieć, co jest grane (bo przecież też jest Elderwoodem!), zostałam podsumowana, że sprawa dotyczy jego brata, nie samego Iana.
Wszystko to było dla mnie… absurdalne. Nigdy w życiu nie słyszałam o kryształach, które świeciły. Ba! Które wiedziały, kiedy świecić! Jakbym przeczytała o tym w jednej z moich książek fantastycznych – spoko, nie mam pytań, wszystkiego dowiemy się w trakcie. No ale cholera jasna! Nie jesteśmy w żadnej książce ani filmie. Takie rzeczy po prostu się nie dzieją! Może mogłabym przejść koło tego obojętnie, myśląc, że wariuję przez zmianę otoczenia. Tyle, że nie jestem jedyną. Zarówno w tym, że widzę, jak na moich oczach pamiątka od mojej mamy zaczyna błyszczeć, jak jakaś kula dyskotekowa, to jeszcze inni mają podobne naszyjniki. Nic nie rozumiałam, po prostu! I nie zamierzałam omieszkać wypytać wprost o wszystko mamę, czy miała kiedykolwiek podobnie.
Wstałam więc z motywacją, pomimo obezwładniającego mnie zmęczenia. Wychodząc do łazienki z samą bielizną, słyszałam, jak mama krząta się w kuchni. We wtorki zaczynała później w pracy, jeśli nie miała ważnych spotkań. Bojąc się, że przegapię okazję do przeprowadzenia własnego, małego wywiadu, najpierw poszłam na śniadanie. Nie było żadnego faceta w domu, więc nie kwapiłam się o schowanie bielizny. Swobodnie trzymałam ją w pięści i jak weszłam do części codziennej domu, narzuciłam ją na oparcie fotela w salonie.
— Cześć — przywitałam się z mamą wesołym śmiechem.
— O! Cześć. — Odwzajemniła się tym samym i zaczęła przerzucać coś na patelni. Podeszłam bliżej i oparłam się ramionami o blat wysepki kuchennej. Westchnęłam czując przyjemny zapach jajecznicy. Ona widząc moją reakcję jedynie się zaśmiała i nałożyła mi nieco na talerz. Usiadłam na krzesełku barowym i tylko czekałam na swoją porcję.
Jadłyśmy w ciszy, ciesząc się swoim towarzystwem. W międzyczasie zbierałam się, by zapytać ją o kryształ. Ostatecznie nie mogąc wytrzymać, zaczęłam niepewnie:
— Um, mamo…
— Hm? — uniosła zaciekawiona wzrok i wzięła kolejnego kęsa.
— Wiem, że to może bardzo dziwnie zabrzmieć i w sumie możesz u znać mnie za zwariowaną… — Miałam ochotę samą siebie trzepnąć, że zaczynam krążyć wokoło tematu. Ona odłożyła talerz na bok i uśmiechnęła się zachęcająco.
— Nie przesadzaj, kochanie. O co chodzi? — Zaczęłam grzebać w jajecznicy i wzięłam głęboki oddech.
— Czy kiedykolwiek też ci świecił kryształ? — wydusiłam niemal na raz. Patrząc na nią z nadzieją, widziałam, jak mruga kilkakrotnie.
— Poczekaj, jeszcze raz. — Pokręciła głowa na boki, ale nie wydawała się zła czy zaskoczona moimi wymysłami. — Czy świecił kryształ? — powtórzyła. Wzruszyłam ramionami, wpatrując się w zielony szczypiorek na talerzu.
— Ostatnio zauważyłam, że zaczął błyszczeć na biało. Też ci się to kiedyś zdarzyło? — Spróbowałam jeszcze raz, tym razem spokojnie wypowiadając każde słowo.
— Aylin… — zaczęła, a ja słysząc czułą nutę w jej głosie, uniosłam wzrok. Uśmiechała się do mnie delikatnie. — Tak, zdarzyło. Tylko u mnie na inny kolor.
Nagle poczułam, jak z moich barków spada niewypowiedziany ciężar. Ucieszyłam się, że mnie nie zbyła.
— O co chodzi? Dlaczego tak jest? — Kolejne pytania zaczęły same wychodzić. Nie mogłam pohamować swojej ciekawości. Widziałam, jak zaciska na moment usta. Oparła się ramionami o blat naprzeciwko mnie.
— Dzieje się tak tylko w wyjątkowych przypadkach. Nie powinnam ci o tym tak naprawdę opowiadać. — Westchnęła ciężko. — Przyjdzie czas, gdy wszystko zrozumiesz. Wiem! Wiem. — Przerwała mi unosząc rękę w górę, kiedy już chciałam zacząć dyskusję.
— Wiem, że brzmię jak jakaś spetryczała baba. Trochę cierpliwości, kochanie. — Opuściła spokojnie dłoń na mój policzek i pogładziła go delikatnie. — Mogę ci zdradzić, że to nic złego. Wręcz przeciwnie, zapowiada tylko same szczęście. — Uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie szczęśliwa.
— Ale ja nic nie rozumiem — jęknęłam. Opadłam na marmur i owinęłam rękami głowę. Nic z tego wszystkiego nie rozumiałam. Fajnie – świecił w ważnych momentach, zapowiadając szczęście. Dlaczego?
Łącząc wszystko to, co wiem, to Michael był moją odpowiedzią. Od niego się zaczęło, to i na nim powinno się skończyć. Do jasnej ciasnej, tylko jak miałam z nim porozmawiać? Już pomijam to, że musiałabym prosić się Aarona. To było do zrobienia. Problemem było to, że samo myślenie o nim odbierało mi mowę! Co dopiero stanięcie z nim twarzą w twarz!
Poczułam, jak delikatne dłonie mamy przeczesują moje włosy. Westchnęłam i podniosłam się ociężale.
— Obiecujesz, że wszystkiego się dowiem? — zapytałam zrezygnowana. Skoro każdy kazał mi czekać, poczekam. Nie podobało mi się to w ogóle. Nie byłam jednak na tyle głupia, by na siłę wywijać numery wszystkim dookoła. Dowiedziałam się tyle, ile mogłam na razie. To, że nie odpuszczę, było oczywiste. Cierpliwość jest cnotą, jak powiadają…
— Obiecuję.

Wtorek rozpoczęłam matematyką na poziomie podstawowym. Przez to, że nie wiedziałam jeszcze na jaki kierunek studiów chciałabym się wybrać, wzięłam rozszerzenia niemal ze wszystkiego, z czego byłam dobra. Rozszerzenie z matematyki jednak nie wykluczało podstawy, dlatego teraz siedziałam w odpowiedniej sali i patrzyłam w okno. Zajęcia rozpoczynały się dopiero za dziesięć minut, więc bez problemu zajęłam przedostatnią ławkę pod oknem. Niestety przy jednym stoliku były trzy miejsca, więc liczyłam się z tym, że w międzyczasie ktoś się do mnie dosiądzie. Nie spodziewałam się jednak głośnego śmiechu Hayley zza drzwi. Chwilę później wpadła do pomieszczenia w podskokach, uciekając od długich rąk Elijaha.
— I tak cię złapię, mała małpo! — wykrzyknął opierając się o framugę i wskazując na nią palcem. Ona w odpowiedzi pokiwała głową na boki i trzepnęła go w dłoń.
— Nie pokazuje się palcem! Trochę kultury. — Ponownie jej przyjemny śmiech rozbrzmiał po klasie. Zaraz potem zostałam zauważona przez chłopaka.
— Pani Nieśmiała! Hej! — Uniosłam głowę i zamknęłam oczy w zażenowaniu. Boże, dlaczego…, jęknęłam w myślach.
— Aylin! — Poczułam szarpnięcie na ramieniu, kiedy to Hayley niemal natychmiast do mnie dopadła. Podciągnęła mnie w górę i objęła w pasie. — Cześć ślicznotko, jak się czujesz? — zapytała zadziornie. No po prostu nie mogłam się nie zaśmiać. Znałam ją ledwie parę dni, ale zachowywała się, jakbyśmy były od zawsze kumpelami. Zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo jej po prostu nie dało się nie lubić!
— Dobrze. — Szturchnęłam ją w ramię. W międzyczasie Elijah wszedł też do środka i przysiadł na krańcu ławki.
— To nie fair! Czemu ja muszę być w innej grupie — jęknął zrzędliwie. Udawanie oburzonego wyjątkowo dobrze mu wychodziło. W sumie zawsze, jak była potrzeba, idealnie wpasowywał się mimiką i zachowaniem do sytuacji. Byłby dobrym aktorem.
— Bo nie zachowujesz się kulturalnie i świat to widzi. — Dziewczyna wystawiła do niego język. — Jakbyś oddał mi to ciastko z rana, to może w przyszłym semestrze byłbyś z nami! A tak, to nici!
— Mądrala — skomentował.
— Panie Sandstorm! Lekcje zaczynają się za minutę — upomniał go nauczyciel, który dosłownie stanął w drzwiach. — Nie powinien Pan być w tym momencie gdzie indziej? — Brwi mężczyzny podeszły do góry w wymownym wyazie.
— Już mnie tu nie ma Panie Weis. — I sekundę później już go nie było. Pan Weis, jak się dowiedziałam, natomiast pokręcił głową i zarzucił książkę, którą trzymał w dłoni na ramię. Podszedł do biurka i dosłownie wtedy dzwonek rozbrzmiał głośno po korytarzach. Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się pogodnie do Hayley, która usiadła zaraz obok mnie.
— Dzięki Bogu, że mamy choć jedne zajęcia razem! — szepnęła rozemocjonowana, korzystając z okazji, że reszta osób jeszcze zajmowała swoje miejsca. — Mam nadzieje, że jesteś dobra z matmy?
Lekcja minęła szybko, aż za szybko. Może przez to, że niemal większą część przegadałyśmy we dwie. Oczywiście po tym, jak trzeci raz matematyk musiał nas uciszać, przeszłyśmy na karteczki. Więcej adrenaliny dodawało to, że byłyśmy na jego celowniku. Śledził nas uważnym wzrokiem za każdym razem, jak odwracał się od tablicy.
Pan Eliot Weis był pięćdziesięcio-paro letnim mężczyzną z dwudniowym zarostem i kasztanowymi włosami. Wydawał się sympatyczny, zwłaszcza, że żartował sobie swobodnie z uczniami. Miałam jednak wrażenie, że podpadłam już na starcie po rozmowach z Hayley.
Tego dnia były dwie matematyki z rzędu i podczas drugiej, dalej rzucałyśmy do siebie kartką. Oczywiście na bieżąco przepisywałam wszystkie przykłady z tablicy, w razie gdyby któraś z nas była wzięta do odpowiedzi.

Hayley: Co masz potem?
Aylin: Dwa razy wf, nuda
H: Nuda? Chyba oszalałaś!!

Tutaj następuje rząd wykrzykników i bazgrołów. Parsknęłam pod nosem.

H: Najlepszy przedmiot w tej całej dziurze
A: Gdybym jeszcze mogła ćwiczyć, to pewnie tak…
H: Czemu nie możesz?
A: Zwolnienie lekarskie, dożywotnie. Fajnie, nie?
H: Jaki bullshit! Ale coś ze zdrowiem, czy co?

— To może teraz Aylin. — Poderwałam głowę i poczułam, jak zdradzieckie rumieńce wkradają mi się na policzki. Niezdarnie odsunęła krzesło i wzięłam podręcznik, który dzieliłam z Hayley.
— Który przykład? — spytałam niepewnie. Nauczyciel jednak uśmiechnął się miło, jakby nie zauważył, że znowu nie uważałyśmy.
— Zadanie drugie, trzeci.
Kiwnęłam głową i przeczytałam na szybko treść zadania. Dziękując w duchu, że nie było to nic trudnego, uwinęłam się raz dwa i odłożyłam kredę na miejsce.
— Dobrze, ale następnym razem proszę, byście z Hayley plotkowały na przerwach. Ty możesz nie mieć problemu z matematyką, ale ona to już wręcz przeciwnie. A tak! Musisz to zdać. — Rzucił jej dobitne spojrzenie, jednak nagana w głosie była niewielka. Bardziej działała jego życzliwość. Przez to, że traktował nas z szacunkiem, człowiekowi robiło się głupio. Zwłaszcza, że we dwie od początku jakoś nie byłyśmy zbyt… pilne.
— Później…— szepnęłam jej, jak wróciłam do ławki.

Półgodziny później stałyśmy przy mojej szafce, a Hayley pożerała mnie wzrokiem.
— Więc? — Westchnęłam.
— Tak od trzeciej klasy podstawowej jestem bardzo osłabiona. Nie mogę targać cięższych zakupów, czy nie przesunę nawet faceta o krok. — Pomijam ściąganie ich do basenu, przypomniałam sobie. — Po prostu nie mam siły.
— I co? Nic z tym nie robiłaś? — Przewróciłam oczami słysząc to samo, rutynowe pytanie. Cmoknęła oburzona.
— Oczywiście, że robiłam. Kocham sport, cholera… — Zamknęłam oczy czując znowu, tak znany mi żal. — Nawet nie wiesz, jak marzy mi się pograć z kimkolwiek na boisku w kosza. Nawet swego czasu jarałam się tańcem. — Spojrzałam na nią porozumiewawczo.
Widziałam, jak jej spojrzenie łagodnieje. Słuchała mnie uważnie opierając się o granatową szafkę obok.
— Matko — jęknęłam, czując taką ogromną chęć zrobić choć jedną z tych rzeczy. — Zazdroszczę ci tego, że jesteś w drużynie cheerleaderek. Ja zaledwie po minucie będę miała zadyszkę, jak po maratonie — mruknęłam zła.
— Wydajność płuc? — zapytała marszcząc nos. Pokręciłam głową.
— Jak u każdego. — Zarzuciłam torbę na ramię i odepchnęłam się. Zaczęłam iść w stronę bocznego wyjścia. — Nie-wia-do-mo!
— To, skoro masz teraz okienko, idziesz ze mną na trening! — Spojrzałam na nią udręczona.
— Serio? Chcesz się nade mną znęcać po tym, co ci powiedziałam? — Było mi przykro, bardzo. Nie wiem, czy byłabym w stanie patrzeć obojętnie jak wykręcają tymi nogami wokoło.
— Zaufaj mi. — Mrugnęła do mnie.
I takim oto sposobem siedziałam na trybunie, oglądając cheerleaderki w kusych, sportowych strojach. Przez to, że wrzesień było bardzo ciepły, treningi odbywały się na zewnętrznym boisku do futbolu. Moja grupa z wf-u zajmowała jeden koniec, a one drugi.
Opierając łokcie na kolanach obserwowałam rozgrzewkę, którą prowadziła Hayley. Kusiło mnie by zejść do nich i porobić parę prostych ćwiczeń. W końcu nie zabiłoby mnie to. Po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że może nie zabiłoby, ale osłabiło na pewno. Westchnęłam głośno, po raz kolejny tego dnia i odchyliłam się na krześle. Nogi zarzuciłam na oparcie przede mną. W między czasie przeniosłam ręce do tyłu i przerzuciłam łokcie przez barierkę. Musiałam wyglądać, jak jakaś małpa, której jest za dobrze, ale w tym momencie miałam to gdzieś.
Mogłam wykorzystać te dwie godziny na czytanie. Tylko głupia zapomniałam z domu książki, którą aktualnie męczyłam. Wiedziałam też, że jak wymknęłabym się do biblioteki, Hayley nie dałaby mi potem żyć. Dlatego obserwowałam niebo, zupełnie wyłączając się na otoczenie.
Pozwoliłam myślom płynąc we własnym rytmie. Zastanawiały mnie słowa mamy. Powiedziała, że to nic złego. Tylko dlaczego, nie kontynuowała? Co jej nie pozwalało? Przecież to tylko zwykła biżuteria, prawda? Nie miało większego znaczenia, czy była to pamiątka pokoleniowa… Dobra, teraz nawet mi samej nie chciało się w to wierzyć. To miało znaczenie, tylko nie mogłam znaleźć w moim umyśle żadnej racjonalnej odpowiedzi. W końcu otrzymałam go od mamy, więc tak naprawdę, to ma pełne prawo powiedzieć mi cokolwiek.
Kurde! Znowu! To zwykła biżuteria.
Dlaczego ktokolwiek, już nie wnikam kto to jest, miałby zabraniać mówić o tym?
Wszystko to był jeden wielki stek bzdur. Kryształ świecił, w moim sercu był tajfun, w umyśle szalała burza. Może jeszcze powiedzą mi, że Wróżka Zębuszka istnieje?
— Aylin! — Poderwałam głowę i automatycznie powędrowałam uwagą do Hayley. — Chodź na dół!
— Po co znowu! Matko… — Podniosłam się powoli do normlanej pozycji i sięgnęłam po torbę. Drużyna cheerleaderek, której część już wcześniej miałam okazję poznać na stołówce, a potem na wyspie, zaczęła powoli się zbierać. Madison oraz Ida zostały i ustawiły się zaraz za Hayley. Były siostrami, z którymi wczorajszego wieczoru siedziałam przy ognisku. Każda miała na twarzy drobny uśmieszek. Zmarszczyłam brwi. Coś mi tutaj zdecydowanie nie pasowało.
— Co tam? — zapytałam, uważnie obserwując, jak dziewczyny podchodzą bliżej. Psotny nastrój blondynki kazał mi się pilnować.
— Zostawiaj tę torbę obok naszych rzeczy i chodź. Zatańczysz z nami.
— Wiesz przecież, że nie mogę. — Zwiesiłam ramiona i patrzyłam na nią błagalnym wzrokiem, by mnie nie kusiła. Wiedziałam, jak to się skończy.
— Pokażę ci jak i nawet nie dostaniesz zadyszki. Okej? — Widząc moje niezdecydowanie, sama wzięła sprawy w swoje ręce. Ściągnęła mi bagaż z ramienia i rzuciła na ławkę obok. Chwilę później ciągnęła mnie na zieloną murawę.
Zamknęłam na moment oczy chcąc uspokoić własny oddech, który gwałtownie przyspieszył. To, jak bardzo tego pragnęłam było niewyobrażalne. Jednocześnie czułam strach. Bałam się zawieść. Tylko nie wiedziałam na czym bądź kim.
— Chodź, ustaw się obok mnie. — Tak, jak powiedziała, tak zrobiłam. Stałam ramię w ramię z Hayley, natomiast pozostałe dziewczyny ustawiły się po naszych bokach. Zacisnęłam usta i czekałam w napięciu na dalsze instrukcje.
— Wszystko robimy w miejscu, tak? — Wyraźnie czekała na moje potwierdzenie. Kiwnęłam głową. — Super. Na razie zrobimy to powoli. — Mrugnęła do mnie zaczepnie. Podreptałam niespokojnie w miejscu.
A co tam, raz w życiu mogę poczuć się szczęśliwa, pomyślałam.
Obserwowałam, jak dziewczyny wyciągają ręce w górę. Moja własna poszła w ich ślady. Zakręciłyśmy powoli dwa koła nad głową, po czym wykonałyśmy ruch uderzania do przodu. Dopiero po czasie zorientowałam się, że dodały do tego też przechylenie głowy w prawo. Jednokrotnie i szybko. Powtórzyłyśmy ten ruch jeszcze dwa razy, aż wyszedł w miarę płynnie. Hayley zwróciła mi uwagę, bym stała przy zgiętych kolanach. W ten sposób będę w stanie spokojnie utrzymać równowagę.
Z każdy kolejnym ruchem, uśmiech na mojej twarzy się powiększał. Nagle przestałam myśleć o wszystkim wokoło. Nie miały już znaczenia moje słabości. Nie było ciężkiego oddechu, drżenia mięśni i niepewności. Pragnęłam więcej i tylko tego!
Krótkie sekwencje zamieniły się w prosty układ. Płynne ruchy, delikatne gesty i przestąpienia, wszystko w miejscu. Nie było to tak spektakularne, jak taniec całej drużyny, ale było moje. Drobna chwila wyrwana światu.
Roześmiałam się głośno i opadłam na trawę. Brałam głębokie, urywane wdechy, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia. Dosłownie chwilę później, pozostałe dziewczyny rzuciły się obok mnie i mocno objęły. Spojrzałam Hayley prosto w oczy, czując tak niewypowiedzianą radość, której skala wybijała wszelkie cyfry. Moje serce w tym momencie urosło do niewyobrażalnych rozmiarów i wiedziałam, że będzie bardzo ważną osobą w moim życiu.
— Dziękuję — szepnęłam. Podziękowałam każdej z nich. Bo to właśnie dzięki nim mogłam choć na moment poczuć się normalna.

Nikt jednak nie wiedział, że miały cichego obserwatora.


MICHAEL

Nie powstrzymałem się. Dzisiaj, czując jej smutek, tak odległe pragnienie, a na koniec wszechogarniającą radość, musiałem ją zobaczyć. Choćby przez chwilę, na krótki ułamek sekundy. Szalałem przez jej emocje. Nie mogłem skupić się na żadnej rzeczy. Ostatnie dwa dni były bardzo intensywne, wzywała mnie. Być może nieświadomie, ale jej dusza pragnęła ukojenia.
Decyzja, by wsiąść do tego cholernego auta była najwspanialszą i najgorszą, jakiej mogłem dokonać. Kiedy wyszła na ulicę, serce stanęło mi w piersi. Sekundę później tak mocno dudniło, że aż poczułem się zamroczony. Pragnienie jej bliskości, dotknięcia, posmakowania jej… Obezwładniało mnie.
Czułem euforię. Cały świat nabrał gwałtownie barw, a dźwięki się wyostrzyły. Była sensem mojego życia. Moim życiem.
Świadomość, że nic jej nie jest, jej śmiech, łagodziły wszelkie złe odczucia. Była bezpieczna. Sam jej widok powinien mi na razie wystarczyć. Mimo to, nie wystarczał. Nagle wizja tych kilku dni okazała się ogromną przepaścią nie do przekroczenia.



AYLIN

— To dopiero początek roku! Dlaczego ona musi być taką suką? — Hayley w ramach rozpaczy niemal strąciła mi wodę łokciem. Oczywiście rozłożyła się niemal na cały stół i chwyciła za głowę. Zeszyt od fizyki leżał przed nią, otwarty na notatkach z ostatnich zajęć.
— Bo jesteśmy w ostatniej klasie? — zapytała Madison niemal ze znudzeniem. Wyrzuciła swoje brwi w górę i przyciągnęła bliżej siebie podpartą na krześle nogę.
— I kiedy ona nie była suką? — dodała od siebie Ida. Uśmiechnęłam się delikatnie czując rozbawienie. Hayley ponownie jęknęła udręczona i spojrzała maślanymi oczami na mnie.
— Błagam, powiedz, że ty nie jesteś przeciwko mnie. Prawda, że jest niedorzeczna?
— Ja się wstrzymuję od głosu. — Uniosłam ręce w górę, by nie rzucała gromami także we mnie.
— Nie wierzę! — wykrzyknęła, aż Ian odwrócił się do naszego stolika i rzucił w nią jabłkiem.
— Callaway! Ogarnij się! — Chłopak usiadł bokiem na krześle i posłał w jej kierunku wrogie spojrzenie. Siedzieliśmy właśnie na stołówce w czasie lunchu. Jak na tę porę nie było dużo ludzi wokoło, więc nic nie zagłuszało ich sprzeczki. Być może reszta szkoły łapała promienie słońca na boisku, póki jesień nie dawała o sobie znać.
— Zamknij się, Elderwood! — Ona nie była mu dłużna i pokazała środkowy palec.
— Ty serio jakaś drażliwa chodzisz — podsumowałam. Ugryzłam jabłko, które Ian łaskawie nam przekazał. Było cierpkie, takie, jak lubię.
— Nie zdałam fizyki w zeszłym roku — mruknęła cicho. — Jeśli teraz zawale, nie dostanę dyplomu. Plus matematyka nie jest też moją mocną stroną.
— Potwierdzam. Próbowałam jej coś wcisnąć do głowy, ale to ciężki przypadek. — Poparła ją Madison, a Ida pokiwała głową.
Zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam, że ma ona aż takie problemy z tymi przedmiotami. Sięgnęłam za jej zeszyt i niemal jęknęłam widząc notatki.
— Cholera, Hayley. Nie dziwie się, że nic nie rozumiesz. Nie idzie stąd odczytać czegokolwiek!
— Super, tego mi było trzeba. Konsultacji artystycznej zeszytu — sarknęła poddenerwowana i ponownie opadła na stół.
— Czekaj… — powiedziałam, po czym zaczęłam szukać własnego segregatora. Nie chciało mi się targać miliarda zeszytów, dlatego wpinałam sobie kartki do dużej teczki. Miałam przynajmniej wszystko w jednym miejscu. Ułożyłam go przed nią i postukałam palcem.
— Y-ym! Nie, poddaje się. — Pokręciła głową, trzymając czoło ściśle przyciśnięte do blatu. Westchnęłam ciężko.
— Musisz dobrze napisać tę kartkówkę. Im więcej masz z nich dobrych ocen, tym przynajmniej widzi, że chcesz się starać. Pomogę ci. — Na moje słowa niepewnie podniosła głowę i wpatrzyła się w kartki przed nią. Niemal widziałam, jak oczy jej zabłysły.
— Kobieto! Co to jest? Są genialne! — skomentowała, a mi się zrobiło dziwnie. Zwłaszcza, kiedy Madison i Ida też się nachyliły.
— Aylin, sorry. One już są nasze. — Zaśmiały się wszystkie i zaczęły robić zdjęcia.