czwartek, 26 grudnia 2019

rozdział czwarty


AYLIN

Nim spostrzegłam rozpoczął się rok szkolny. W pierwszy poniedziałek września wstałam bardzo wcześnie, nie mogąc zasnąć przez stres. Nie czułam się poddenerwowana i nie było typowych objawów, jak pocenie rąk, przyspieszone bicie serca, a moje myśli były czyste. Mimo wszystko nie mogłam zmrużyć oka. Poddałam się o godzinie piątej, kiedy wciąż nieustannie wpatrywałam się w sufit mojego pokoju.
Z pustką wewnątrz wstałam i zakradłam się do kuchni. Nie chciałam zachowywać się głośno ze względu na śpiących rodziców. Usiadłam przy blacie i podparłam głowę na rękach. Zmrużyłam oczy czując delikatne promienie słońca wyłaniającego się zza horyzontu. Za to kochałam lato – dzień rozpoczynał się wcześnie, a kończył o późnych porach. Dzięki temu mogłam kiedyś dłużej spędzać czas w lesie – czytając, ucząc się, czy po prostu odpoczywając. Czułam tam bezpieczeństwo, spokój. Nawet gdy zapadał zmrok niepokój bardzo rzadko się pojawiał.
Tęskniłam za tym tak bardzo. I to pozwoliło mi uświadomić sobie, że mocno pragnęłam czegoś jeszcze, czego do końca nie rozumiałam. Wyobraźnia podsuwała mi obrazy osoby, którą ledwo znałam. Moje serce ściskało się tak mocno, jak wtedy, gdy myślałam o lesie. Las kochałam, a jego…?
— Kochanie? — Niespodziewany głos mamy sprawił, że się wzdrygnęłam. Zamrugałam.
— Mama? Czemu nie śpisz? — spytałam zerkając na zegarek. Przetarłam ramiona chcąc pozbyć się gęsiej skórki. Piąta trzydzieści, pomyślałam.
— Muszę być dzisiaj wcześniej w firmie. Będę miała ważne spotkanie biznesowe, a przygotowania leżą. — Westchnęła ciężko, a gdy otworzyła zmrużone oczy, zobaczyłam w jej spojrzeniu troskę. Podeszła do mnie i objęła.
— Co cię trapi, skarbie moje? — Wtuliłam się w nią, chłonąc tak znajomy zapach bezpieczeństwa.
— Nie wiem… — odpowiedziałam niepewna. — Od jakiegoś czasu czuje się nieswoja. Może to stres przed nową szkołą. — Wysiliłam się na słaby uśmiech, nie chcąc dokładać jej kolejnych zmartwień. Odwzajemniła go i dostrzegłam w niej zrozumienie. Pogładziła mnie delikatnie po włosach ze słowami:
— Nie martw się. Wszystko z czasem się ułoży.

Westchnęłam głęboko i zadarłam głowę w górę. Budynek wciąż robił na mnie wrażenie. Wszystko psuli uczniowie wokoło. Nie lubiłam tłumu ani hałasu, dlatego tak bardzo nie tęskniłam za szkołą. Odliczając w głowie do trzech i ściskając pasek torby, ruszyłam do wejścia.
Na początek miałam udać się do sekretariatu odebrać plan i szyfr do szafki. Życie ucznia z przeniesienia nie było łatwe. Przeciskałam się między ludźmi starając ograniczyć kontakt fizyczny do minimum. Ygh, wzdrygnęłam się, gdy jakiś wielki, przepocony nastolatek wpadł na mnie cały swoim cielskiem. Ledwo uciekłam spod niego, to sama się przetoczyłam na kogoś.
Dziękowałam sobie w duchu za wycieczkę w trakcie wakacji, bo wiedziałam chociaż mniej-więcej, w którym kierunku mam iść. Szczęśliwa, że wyrwałam się z tego roju na środku, przystanęłam przy ścianie na rozwidleniu korytarzy. Upewniłam się, że idę w dobrym kierunku i ruszyłam dalej.
Uczucie, że ktoś mnie obserwuje, nieprzyjemnymi dreszczami rozeszło się po moich ramionach. Nie było to coś normalnego, jak ktoś przypadkowo wyhaczy cię wzrokiem. Czułam, jakby czyjeś oczy wypalały we mnie dziurę, aż musiałam przestąpić dwa razy w miejscu. Rozejrzałam się w około, nawet nie starając się tego ukryć.
Przy następnym rozwidleniu korytarza stała dobrze znana mi grupka pięciu osób. Każdy z nich bez wyjątku przyglądał się mojej osobie. Dziewczyny jedynie, raz na jakiś czas, starały się zwrócić na siebie uwagę swoich chłopaków. Nie było trudno określić relacje między nimi, gdy niemal wciskały się na siłę w ich ramiona w zaborczym wyrazie. Jedynie Hayley pozostawała nieobecna, którą zdążyłam poznać bliżej i naprawdę szczerze polubić. Poczułam lekkie ukłucie żalu, na widok ich w uścisku, którego zupełnie nie rozumiałam.
Starając się zignorować ich na maksimum umiejętności, jakie posiadam, zagryzłam policzek i ruszyłam do przodu. Nieprzyjemne uczucie ciągnęło się za mną aż do samego końca. Dopiero odetchnęłam z ulgą, gdy zniknęłam za dębowymi drzwiami sekretariatu. Musiałam przyznać – to było dziwne.
— W czym mogę pomóc? — Uniosłam powoli spojrzenie na dojrzałą kobietę za biurkiem na środku pomieszczenia. Ubrana była w śliczną, niebieską i kwiecistą koszulę, która odejmowała jej z dziesięć lat. Wyglądała może na trzydzieści parę, a wrażenie młodej dopełniały jej brązowe włosy, falami spływające na ramiona. Uśmiech, który błąkał się na jej twarzy eliminował wszelkie złe pogłoski o paniach z administracji.
Zaraz za jej plecami były drzwi, a tabliczka na nich informowała o gabinecie dyrektora. Cień, który poruszał się zza zamglonej szyby wyraźnie dawał znać, że Pan Moore jest obecny. Starając się nie wyglądać na onieśmieloną podeszłam bliżej.
— Dzień dobry — przywitałam się niepewnie i widząc jej zachęcające spojrzenie kontynuowałam: — Nazywam się Aylin Peach i jestem z przeniesienia. Miałam się zgłosić…
— Ah! To ty kochanie! Tak, tak, już przygotowałam dla ciebie wszystko. — Energicznie odepchnęła się od biurka, a jej krzesło na kółkach odjechało do szufladowej zabudowy za jej plecami. Sięgnęła do niej i wydobywając z małego pudełka plik kartek, wróciła na miejsce. Jej ręka niemal od razu podawała mi potrzebne dokumenty.
— Tutaj masz plan zajęć oraz mapę korytarzy. To ksero wyjść ewakuacyjnych, ale długopisem zaznaczyłam ci wszystkie twoje sale. Na pewno z czasem wszystko sama ogarniesz. — Mrugnęła do mnie porozumiewawczo, idealnie wpasowując się w młodzieżowy język.
Uśmiechnęłam się szeroko, bardzo mile zaskoczona, że znalazła chwilę by zrobić dla mnie małą ściągawkę.
— Dziękuję pani bardzo!
— Ależ nie ma za co. Tutaj znajdziesz też resztę potrzebnych informacji, w tym regulamin. Zapoznaj się z nim, to ważne. Co jeszcze… — Zmrużyła oczy szukając tego, co jej umyka.
— A! Apel jest za dwadzieścia minut w sali gimnastycznej. Potem twoje zajęcia zaczynają się od literatury, którą wybrałaś.
Patrzyłam z podziwem na tę kobietę, która była tak zorganizowaną osobą, jakiej jeszcze nie spotkałam. Przebijała nawet moją mamę, która dotychczas w moich oczach wychodziła na ideał!

Dotarłam na apel dziesięć minut przed rozpoczęciem i wszystkie miejsca zostały zajęte. Dlatego przystanęłam za ostatnimi trybunami w rzędzie, znajdując się na samej górze. Boisko idealnie wymierzone do koszykówki umiejscowione było w dole, a ze wszystkich czterech stron były trzy piętra miejsc do siedzenia. Na szczęście nie spotkałam po drodze ponownie mojej ukochanej grupki Nadwrażliwców.
Skupiając się na otoczeniu, bez problemów byłam w stanie wydzielić wszelkie podziały społeczne. Nerdzi, skejci, goci, metalowce, osoby neutralne... I w samym centrum – cheerleaderki. Stały na środku boiska ubrane w stroje drużynowe, a chłopcy w koszulkach z numerami stali obok albo siedzieli najbliżej nich. Mrużąc oczy z zaskoczeniem odkryłam, że była wśród nich Hayley. Śmiała się z czegoś, co powiedział wysoki blondyn z siódemką na plecach. Miałam ochotę zejść do niej, ale moje wycofanie społeczne zatrzymało mnie. Nie miałam problemu z poznawaniem nowych osób, ale nienawidziłam być w centrum uwagi. Podchodząc do niej na pewno naraziłabym się na zainteresowanie całej szkoły. W końcu to reprezentacja, o której jest głośno. Zarówno ze względu na sukcesy drużyny futbolu, ale też tanecznej. Cheerleaderki z „południowego Seattle” były znane z genialnych układów.
Dodatkowo nietrudno było zgadnąć, kto dołączył do nich dosłownie chwilę przed przyjściem dyrektora. Ian z czwórką papużek nierozłączek wpadli przez jedno z wejść, niemal tratując biednych geeków stojących nieopodal mnie.
Cała ja i moje szczęście. Oczywiście, że musiałam mieć spięcie ze zwyczajowymi gwiazdami szkoły. Moje życie w końcu nie jest wystarczająco interesujące bez tego.
W sumie nie jest, parsknęłam na tę myśl.
Apel skończył się po godzinie. Dyrektor zajął może ledwie dziesięć minut, witając wszystkich w nowych i starych składach. Życząc powodzenia pierwszakom i ostrzegając ostatnio-rocznych by wzięli się do roboty. W tym motywując drużyny sportowe reprezentujące szkołę, ponieważ istniało prawdopodobieństwo otrzymania stypendium z renomowanej uczelni. Gdybym była bardziej wysportowana, możliwe, że bym się też o to starała.
Całe życie byłam zbyt słaba fizycznie. Nic nie dawały specjalne treningi wytrzymałościowe i porządne posiłki. Poddałam się z czasem przyjmując, że już zawsze będę chuderlakiem. Nieznaczne krągłości miałam gdzie trzeba, ale to wszystko. Byłam żałośnie słaba – sześć kilo już mnie przewyższało. I nie było w tym ani grama żartu. Mięśnie w moim przypadku pozostawały niespełnionym marzeniem. Paradoksalnie kochałam każdy sport – futbol amerykański, który bez wyjątku oglądałam z tatą, koszykówkę, unihokej.
Zmuszona przez własne ograniczenia, zakopałam się w powieściach.
Pozostałą część spotkania zabrała, między innymi, drużyna cheerleaderek tańcząc do jednego z najpopularniejszych kawałków. Oczywiście Hayley była jedną z nich, występując z inną dwójką na czele. Pod bluzą, którą chwilę wcześniej ściągnęła, miała ukryty strój. Błękitno-granatowe komplety idealnie pasowały do czarno-granatowych koszulek drużyny.
Lekko rozczarowana, że moja znajomość z tą dziewczyną najprawdopodobniej się utnie, wyszłam jako jedna z pierwszych.

Miałam zaledwie pięć minut by dostać się na drugi koniec terenu szkoły, do zupełnie oddzielnego budynku. Nie wiedziałam, jak to zrobiłam, ale weszłam do sali idealnie zanim nauczycielka zamknęła drzwi.
Bardzo lubiłam literaturę i to był oczywisty wybór z palety zajęć. I cieszyłam się, że nie okazała się zupełnym rozczarowaniem w nowym otoczeniu. Pani Gracelyn była bardzo inteligentną kobietą, surową, jednak niewiarygodnie łatwo wykładającą swój przedmiot. Chłonęłam każde jej słowo, jednocześnie notując co ciekawsze rzeczy.
Tak pierwsze trzy lekcje minęły mi w zaskakującym spokoju. Co śmieszne, kochałam też matematykę – ot, przy literaturze w parze. Matematyka rządziła się swoimi prawami, z którymi nie miałam ani jednego spięcia. Łatwo się z nią dogadywałam.
Siedząc na zajęciach widziałam ukradkowe spojrzenia rzucane w moją stronę, ale nikt nie podszedł ani się nie przywitał. Dotychczas sama sobie świetnie dawałam radę i nie zamierzałam nic zmieniać.
Mój spokój został zakłócony dopiero przed porą obiadową, kiedy wchodziłam do stołówki. Nastawiona na własną kanapkę i oddalony w kącie stolik, weszłam do pomieszczenia. Przywitał mnie gwar rozmów, które wcześniej dochodziły zza przymkniętych drzwi. Przeszłam pół pomieszczenia, kątem oka zerkając za szybę baru, co takiego oferuje menu, kiedy ktoś chwycił mnie za ramię. Smukłe dłonie należące definitywnie do dziewczyny pociągnęły mnie delikatnie w tył. Obracając się w pół kroku spotkałam uśmiechniętą Hayley.
— Aylin! W końcu cię złapałam! — Chwilę później zostałam wciągnięta w jej ramiona i uściskana. Zaskoczona i zupełnie nie przyzwyczajona do takich gestów, dopiero po chwili odwzajemniłam go. Moje ruchy były jednak dalekie od nazwania ich pewnymi i swobodnymi.
Jej strój cheerleaderki skutecznie przyciągał uwagę. Odsuwając się od niej nie mogłam zignorować zainteresowania innych, którzy wręcz pożerali nas wzrokiem.
— Ciebie też miło widzieć. — Uśmiechnęłam się niepewnie. — Nie wiedziałam, że jesteś w drużynie. Pasuje ci. — Naprawdę miałam to na myśli. Jej strój był idealnie wykrojony i dopiero z bliska mogłam dostrzec małe, proste ornamenty w kształcie trójkątów. Były wszędzie, gdzie stykały się ze sobą dwa kolory. Wielkie „M” czernią odcinało się na jej piersi.
Uśmiechnęła się do mnie zadziornie i chwyciła pod ramię. Prowadziła nas, ku mojemu przerażeniu, do stolików drużynowych. Pociągnęłam ją delikatnie i stanęłyśmy w miejscu.
— Co jest? — spytała, widząc moje zaniepokojenie. Przygryzłam policzek od wewnątrz, ale stawiłam na szczerość.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł, bym się pakowała do was. Nie jestem typem popularnej dziewczyny. — Spojrzałam jeszcze raz na stolik i z zaniepokojeniem odnotowałam, że parę osób zaczęło się nam przyglądać. W tym Ian, choć, zupełnie mnie zaskakując, nie miał wrogiego nastawienia. Dlatego przemilczałam kwestię jego zachowania.
Hayley za to w odpowiedzi zaśmiała się przyjaźnie i znów zaczęła iść, ciągnąc mnie za sobą.
— Ah, to! Nie patrz na to. Po prostu lubimy się poruszać. To, że niektórzy robią z nas nie wiadomo kogo, to ich sprawa. — Westchnęła ciężko przy następnych słowach. — Choć nie idzie ukryć, że część z nas rzeczywiście tak uważa.
Prychnęłam rozbawiona widząc jej dezaprobujący grymas na twarzy. Wyglądała uroczo, gdy była naburmuszona. Zmrużyła oczy i w żartobliwym ostrzeżeniu zaczęła mi grozić palcem.
— A ty się nie śmiej! Zobaczymy później — zakończyła z uśmiechem.
Chwilę potem podeszłyśmy do trzech okrągłych stolików, które były ustawione blisko siebie w piramidę. Prawie wszystkie miejsca były zajęte i bardzo mnie onieśmieliło, kiedy niemal każdy z ciekawością się nam przypatrywał.
— Ludzie do Aylin! — Hayley stanęła za mną, tym razem bezlitośnie wystawiając mnie na pożarcie piętnastce osób. Uśmiechnęłam się zestresowana, przez co miałam wrażenie, że bardziej wyszedł mi niezidentyfikowany grymas. Mimo to, zostałam nagrodzona przyjaznymi uśmiechami i powitaniami.
— Cze…
— Hej piękna! — Nim zdążyłam powiedzieć choćby słowo, doskoczył do nas wysoki blondyn z uroczymi dołeczkami w policzkach. Uprzedził nawet dziewczyny, które zbierały się do wciągnięcia nas dwie do swojego stolika. Uśmiech niemal raził z jego twarzy. Wtedy skojarzyłam, że to był ten sam facet, z którym Hayley rozmawiała na sali gimnastycznej. On jednak był ubrany już w normalny, czarny podkoszulek. Niemal z podziwem patrzyłam na jego umięśnione ramiona. Ni grama tłuszczu i zwisającej skóry.
Poczułam uścisk wewnątrz, kiedy przypomniałam sobie czyjeś silne ciało. Idealna postura, wyrzeźbienia, gdzie potrzeba w nieprzesadnych proporcjach. Powstrzymałam falę z mojej wyobraźni, która podsyłała mi o wiele bardziej rozwiązłe wizje Michaela. Niemal westchnęłam z frustracji.
Co się ze mną działo?
Przecież widziałam, go ledwie minutę!
Dostrzegłam, jak chłopak zamrugał parę razy i wpatrzył się w kryształ na mojej szyi. Instynktownie chwyciłam go w palce i z zaskoczeniem dostrzegłam, że znów świeci się na biało. Delikatnie, nie z takim blaskiem, jak za pierwszym razem. Odbijał światło w spokojnych falach.
— Co się… — wyszeptałam zaskoczona. Nim jednak ktokolwiek się zorientował, chłopak ponownie wrócił do swojej swobodnej postawy. Rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. Poczułam też, jak ręce Hayley delikatnie ściskają moje barki. Pokręciła głową ledwie zauważalnie, kiedy się obejrzałam, bym nie komentowała. Zupełnie zdezorientowana, zacisnęłam usta.
— Więc to ta, która tak zalazła Ianowi za skórę. — Z autentycznym rozbawieniem, jakby przełączył tryby, chłopak rzucił spojrzeniem za plecy na Iana. — Jestem Elijah.
— Odwal się stary — warknął tamten w odpowiedzi. Mimo to, uśmieszek błądził w kącikach jego ust. Wcześniejsza sytuacja trwała może ułamki sekund, a duża postać Elijah zasłoniła mnie częściowo – co widocznie wystarczyło, by nikt nic nie zauważył. Przestąpiłam z nogi na nogę, kiedy Ian wstał i podszedł do nas swobodnym krokiem. Na jego piersi widniała kapitańska dziewiątka.
— Sorry za to wtedy. — Przeczesał włosy jednym, szybkim gestem. W międzyczasie z ulgą zauważyłam, że inni zajęli się sobą i tylko parę osób przysłuchuje się naszej rozmowie. — Tylko bliskie klanowi Elderwood rodziny noszą takie amulety, nikt obcy. Uznałem, że może komuś ukradłaś.
Zamrugałam zaskoczona, przez chwilę zastanawiając się, co usłyszałam.
— Serio? Tak łatwo oceniasz innych? — spytałam nieźle wzburzona, że okazuje się, aż tak płytko-myślący. Pokręciłam głową niedowierzając. — Przecież to zwykły naszyjnik. Dostałam go od mamy na osiemnaste urodziny. — Pominęłam fakt, że od niedawna zaczął świecić. On natomiast zmarszczył brwi.
— Nie oceniam tak łatwo, ale tradycja to tradycja. Nie wiedziałem, że masz na nazwisko Peach, brzoskwinko. — Na jego twarzy ponownie pojawił się zadziorny uśmiech, a Elijah wybuchnął wesołym śmiechem. Hayley dała mu kuksańca w bok, a ja przewróciłam oczami. Musiałam przyznać mimo wszystko, że nie było to tak zgryźliwe, jak miało brzmieć. Informacja, że moja rodzina „z-jakimś-tam” klanem jest blisko spokrewniona, a przynajmniej byliśmy zaprzyjaźnieni – kiedyś – była niespodziewana.
Zachęcona przez Hayley i Elijah usiadłam przy stoliku Iana i papużek-nierozłączek. Jak się okazało, pierwsza para miała na imię Myron i Emilia. Był to szatyn z okrągłymi policzkami, zielonymi oczami, numerem jedenaście na piersi oraz drobniutka brunetka. Druga natomiast, Felix i Julie, byli duetem włosów blond u chłopaka i brązu u dziewczyny. I jak się okazało ci drudzy byli bardzo rozgadani. Potrafili mówić jedno przez drugie, co zupełnie nie przeszkadzało. Żarty i psikusy, które stroili sobie nawzajem, mówiły, że są ze sobą już naprawdę bardzo długo. Co prawda dziewczyny troszkę bardziej się rozluźniły, ale wciąż pozostawały blisko Myrona i Felixa. Oprócz nich, siedział tam jeszcze jeden chłopak – Magnus. Rude włosy odbijały blask światła w czerwonych refleksach, a twarz usypana była małymi, gęstymi piegami. Nie odzywał się, jednak swoimi brązowymi oczami obserwował bardzo uważnie całe otoczenie. Spojrzenie, którym cały czas wracał do mnie, było przenikliwe, badawcze, ale też bardzo dzikie. Przestraszyło mnie to, dlatego uciekałam do towarzystwa Hayley. Przy niej czułam się najbardziej bezpieczna w nowym otoczeniu.
Siedząc z nimi przy jednym stole miałam okazję się przyjrzeć każdemu z osobna bardzo dokładnie. To, co mnie najbardziej uderzyło, to podobieństwo Iana do brata. Nietrudno było mi się domyślić, że są z Michaelem spokrewnieni. Michael był jednak o wiele bardziej męski, emanował władzą, pewnością siebie oraz stanowczością, a mimo to, gdzieś tam widziałam łagodność. Ianowi, co prawda nie brakowało pewności siebie, ale wydawał się… dzieckiem, w stosunku do brata.
Pomimo ożywionej rozmowy, gdzieś tam pod powierzchnią wciąż czaił się smutek i tęsknota. Wszystko to potęgowało się, gdy patrzyłam na tak podobną twarz Iana. Kontrastująco, ku mojemu zaskoczeniu, gdy skupiłam się na Hayley, czy nawet Magnusie – Magnusie! – wrażenie to było lżejsze.
Koniec końców skończyło się na tym, że kanapka, którą zrobiłam rano, została porzucona na dnie torby. Zjadłam wspólny lunch z Hayley i jej znajomymi. Idąc na kolejne zajęcia cała szkoła już chyba wiedziała, w jakim towarzystwie spędziłam całą przerwę obiadową. Patrzono na mnie ze strachem z domieszką szacunku, neutralnie, ale najbardziej bolały wrogie spojrzenia. Nie znałam żadnej z tamtych osób, a już zdążyły mnie znienawidzić. Dlatego nie lubiłam towarzyskiej części liceum. Opinia, wrażenie i pogłoski kreowały ciebie, jeszcze zanim komukolwiek się przedstawiłeś. Bycie uznawanym za outsiderkę i mola książkowego miało swoje zalety. Z ciężkim westchnięciem weszłam na kolejne zajęcia.
W czasie przerw spotykałam znajome twarze z obiadu, ale miałam dosłownie chwilę, aby odstawić książki do szafki, którą w końcu odnalazłam. W wyniku czego nawet nie zamieniłam z nimi ani jednego słowa. Elijah pomachał mi z końca korytarza, kiedy wchodziłam do sali od historii. Prościej byłoby, gdybym miała z kimś znajomym choć jedne zajęcia, ale niestety było, jak było.
Przed godziną szesnastą skończyłam lekcje i po odłożeniu podręczników, wyszłam przed szkołę. Umówiłam się z rodzicami, że wieczorem zajmę się kolacją, więc myślałam jedynie, co takiego mogę przygotować. Nic dziwnego, że wpadłam na Elijaha, który czekał na mnie wraz z Hayley przed szkołą.
— Raju, przepraszam cię! — Złapałam się jego ręki, którą wyciągnął by mnie podtrzymać. Zażenowana odsunęłam się o krok, a Hayley poruszyła dwuznacznie brwiami.
— Rozumiem, że zwalam dziewczyny na kolana, ale, że tak od razu? —  Zmarszczyłam brwi, spojrzałam na niego rozbawiona i pokręciłam głową.
— Teraz już rozumiem, czemu Hayley tylko się śmieje w twoim towarzystwie. Masz za duże ego — podsumowałam z uśmiechem. Wspomniana dziewczyna zaniosła się głośnym śmiechem. On natomiast chwycił się za serce i udawał, jakbym zraniła go dogłębnie.
— Och, jak mogłaś…
— Dobra, dobra. — Blondynka podeszła bliżej i przyjacielsko objęła mnie z przebiegłym błyskiem w oku. — Co teraz robisz?
— Idę do domu…? — stwierdziłam, choć bardziej zabrzmiało to, jak pytanie. Uśmiech na jej i Elijaha ustach się powiększył.
— Świetnie! To wybierasz się z nami na wyspę!
— Jaką wyspę? Ja miałam zrobić kolację dla rodziców! — zawołałam. Ponownie powitał mnie ich szczery śmiech.
— To zadzwonisz i powiesz, że nowi znajomi cię porywają. Myślę, że dadzą sobie radę. — Hayley mrugnęła do mnie.
Mama nie była zła, a nawet wręcz zachwycona pomysłem, że miałabym gdziekolwiek wyjść w towarzystwie. Kazała mi się nie martwić i nie wracać za wcześnie. To się nazywa opiekuńczość! No, źle określiłam, bo jeśli o to chodzi moi rodzice byli niezastąpieni. I miałam też zawsze Aarona.

MICHAEL

— Opowiedz mi coś o niej — odparłem do Aarona. Siedzieliśmy w salonie w naszym wynajętym mieszkaniu i oboje popijaliśmy piwo. To był jeden z nielicznych wieczorów, który miałem wolny. Co, jak na złość, było mi właśnie najmniej potrzebne.
Oszalałem. A raczej szalałem na punkcie pewnej obłędnej blondynki, którą miałem okazję widzieć tylko raz w życiu. Przewróciła mi wszystko do góry nogami, nawet o tym nie wiedząc. W każdej chwili myślałem o niej i to bez wyjątku. W trakcie zajęć, pracy, obowiązków, a przede wszystkim w czasie wolnym, którego nie miałem za wiele. To właśnie wtedy jej emocje atakowały mnie najmocniej. Wszystko, co wymagało mojej uwagi było katalizatorem, jednak, gdy pozostawałem sam sobie, odbierałem ją z dwukrotną intensywnością. Nagle nic nie było ukryte pod taflą, gdzieś tam, a wysunięte na pierwsze miejsce.
— Z tego, co wiem, chyba sam powinieneś ją poznać? — Przewróciłem oczami, widząc wredny uśmiech jej brata.
— Na razie jest to niemożliwe, a uwierz mi, tornado emocji, które od niej codziennie czuje, nie pomaga — warknąłem. Zapiłem te słowa piwem i odchyliłem głowę na oparcie. Przymknąłem oczy i mimowolnie się uśmiechnąłem, gdy dopłynęła do mnie fala pozytywnych uczuć, radości i jej rozbawienia. Musiała robić teraz coś, co ją uszczęśliwiało.
— Co czujesz teraz? — zapytał zaciekawiony. Rzuciłem mu szybkie spojrzenie i uśmiechnąłem równie wrednie, co on wcześniej.
— A to co, szpiegujesz swoją siostrę? Wiesz, że mam prawo odmówić ci odpowiedzi?
Nasze prawo mówiło, że Więź Przeznaczenia ma pierwszeństwo nad Więzami Krwi. Byłem winny lojalność Aylin. Nie miałem żadnych zobowiązań wobec jej krewnych.
Tym razem jednak wiedziałem, że Aaron pyta z czystej troski. Był wobec niej bardzo opiekuńczy i tak było zawsze, gdy o niej opowiadał. Wciąż pozostawała jego „małą siostrzyczką”, jak uwielbiał ją nazywać.
— Jest szczęśliwa. — Uśmiechnął się delikatnie na te słowa i wbił wzrok gdzieś w oddali.
— Wiesz… Jest najbardziej psotliwą istotą, jaką spotkałem. I nie liczę tutaj Felixa i Julie, ani Mai i Diny, bo oni już są poza skalą. — Pokręcił głową na boki. — Jak była mała chowała moje wszystkie rzeczy. Z wiekiem jej oczywiście nie przeszło. Aż do mojego wyjazdu na studia znikały mi gacie, piłka do kosza, a nawet niektóre rzeczy, których lepiej by nasi rodzice nie oglądali. Mała złośnica uwielbiała mnie szantażować. Z resztą… — parsknął. — Teraz ta impreza nie była lepsza. Wcisnęła się w te głupią sukienkę doskonale wiedząc, że mi się to nie spodoba. Tylko po to by zrobić na złość.
Ciepło rozlało się wewnątrz mojej piersi, gdy słuchałem o niej. Nie ważne, że wychodziło na to, że była małym, niepozornym chochlikiem. Z przyjemnością się nią zajmę.
— Ta sukienka była… Yhm. — Wziąłem większy łyk, dusząc w sobie wizję jej długich nóg i szczupłej talii. Poczułem lekki ból, gdy Aaron kopnął mnie w kostkę. Posłał w moim kierunku ostrzeżenie.
— Opiekuj się nią, a nie rzucaj, jak na te wszystkie panienki. Jest zbyt delikatna na takie zabawy. — Teraz to ja parsknąłem zły i nie poszczędziłem sobie gniewnego spojrzenia w jego kierunku.  Nigdy nie pomyślałbym o niej, jak o tych wszystkich prymitywnych kobietach. Była zbyt czysta, zbyt niewinna bym mógł zbezcześcić taki skarb. Darzyłem ją zbyt głębokim uczuciem, by kiedykolwiek ją skrzywdzić.
— Nie zamierzałem — wziąłem głęboki wdech, chcąc uspokoić swoje nerwy.
— Naprawdę powinieneś na nią uważać. — Zmarszczyłem brwi nie rozumiejąc. — Zawsze była bardzo delikatna i słaba. Ledwie mocniejszy uścisk zostawia na niej siniaki. Nie jest w stanie przenieść choćby zgrzewki wody na drugi koniec kuchni. Jest nienaturalnie osłabiona. — Troska na jego twarzy jeszcze bardziej się pogłębiła. Odchylił się do przodu i podparł łokcie na nogach. Przymknął powieki.
— Mamy o wiele większe zmartwienia niż czy odziedziczyła gen. Po tym, jak mi się udało, szanse u niej wzrastają. Ale nie miałaby wystarczająco sił by przejść przemianę. — Westchnął ciężko, a ja zakląłem.
— Nie robiliście nic z jej kondycją? — wydusiłem zły, że zaniedbano ją w taki sposób. Zacisnąłem ręce na butelce. Nie obchodziło mnie, że nie było to racjonalne. Byli jej rodziną, więc oczywiście, że martwili się o nią. Ród Peachów od lat charakteryzował się rodzinnym oddaniem, większym niż u innych. Jednak od tamtego wieczoru Aylin była moją drugą połową, a jej bezpieczeństwo było dla mnie najważniejsze.
— Oczywiście, że robiliśmy! — obruszył się, ciskając w moją stronę oburzone spojrzenie. — Chodziliśmy do diabetologów, specjalistów, lekarzy chcąc się dowiedzieć, dlaczego tak jest. Żadne diety, ćwiczenia nie dawały rezultatów. Mięśnie nie chcą się u niej rozwinąć. Paradoksalnie nie przybierała też na wadze, mimo, że przekraczała dzienną zalecaną porcję kalorii dla jej organizmu. Lekarze tłumaczyli to jako „wadę wrodzoną” — parsknął.
Zacisnąłem szczęki i zamyśliłem się nad jego słowami. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim przypadkiem, ale musiałbym porozmawiać z pradziadkiem. Być może on przez lata swojego panowania, słyszał o czymś podobnym. Wilkołaki charakteryzowały się o wiele dłuższym wiekiem niż ludzie. Najdłużej żyjący wilk miał dwieście pięćdziesiąt lat, a średnio żyjemy do stu dziewięćdziesięciu lat. Marcus Elderwood miał aktualnie sto sześćdziesiąt.
— Jak planowaliście dzień jej potencjalnej przemiany? — spytałem. Aaron odłożył piwo na stolik, wstał i podszedł do okna. Oparł się o jego framugę, opierając czoło na dłoni.
— Mieliśmy wyjechać z rodzicami do domku, w którym ja przeszedłem swoją pierwszą przemianę. Ojciec nie wiedziałby, co robić, gdyby do tego doszło, bo nie odziedziczył genu. Mimo to, chcieli z mamą być przy niej tego dnia. To ja bym ją poprowadził. — Spojrzał zza ramienia na mnie i zmarszczył brwi. — Teraz jednak plany się zmieniły.
— Ja jej pomogę — odparłem stanowczo. Nie przyjmowałem innego rozwiązania. Kiwnął ponuro głową i ponownie odwrócił wzrok za okno.
Kobieta nigdy nie przechodziła swojej pierwszej przemiany sama. Istniało zbyt duże ryzyko, że rytuał by ją zabił. Z natury kobiety były bardziej emocjonalne, wpadały w panikę czując ból, pomimo, że ich próg był o wiele większy niż mężczyzny. Bały się tego, co następuje i był to instynkt, który w takim momencie bardzo ciężko zwalczyć. Oczywiście, nie jest to niemożliwe i zdarzają się sytuacje, że samica poradziła sobie, pomimo, że nie było z nią nikogo. W osiemdziesięciu procentach jednak skończyłoby się to tragicznie. W przypadku Aylin ryzyko było zwiększone. Jeśli rzeczywiście jej ciało było tak osłabione, nie wolno było jej zostawić. Nigdy bym na to nie pozwolił.
— Była dzisiaj mocno zestresowana — stwierdziłem, chcąc przerwać tę ciężką ciszę. Na razie nie byliśmy w stanie wymyślić niczego więcej. Potrzeba nam było informacji.
— Pierwszy dzień w nowej szkole. — Westchnął ciężko i oparł się plecami o ścianę, krzyżując ramiona. — Poprosiłem Hayley, żeby miała ją na oku. Choć stwierdziła, że i tak by dręczyła Aylin, bo polubiła ją. — Zdusiłem rozdrażnienie.
— Nie mów, że te dwie się dogadały. — Jego mina powiedziała mi wszystko. — Boże, przecież to będzie koszmar — jęknąłem zrezygnowany. Roześmiał się.
— Masz za te wszystkie lata, które jej dogryzałeś. — Skrzywiłem się.
— Też kazałem Ianowi jej pilnować.
Humor mi się poprawił, gdy przypomniałem sobie twarz brata, gdy wyjaśniłem mu, dlaczego ma się nią opiekować. Ten moment zapisze się na lata w mojej pamięci.

AYLIN

Patrzyłam zachwycona na wodę pod moimi palcami. Drobne krople chłodziły moją dłoń, gdy delikatnie muskałam taflę. Byłam w grupie, która płynęła łódką Iana. Wypłynęliśmy z miejsca, w którym spotkałam ich po raz pierwszy i naszym celem była wyspa po prawej stronie.
Opisuje po prawej dlatego, że w pobliżu znajdują się jeszcze dwie. Większa – przypominała wielkością pierwszą oraz trzecia, o wiele mniejsza.
— Jak się nazywają te miejsca? — spytałam ciekawa Hayley. Siedziała tuż obok mnie, próbując okiełznać włosy. Przez to, że były tak krótkie, nie mogła ich związać i uciekały jej na wszystkie strony.
— Po lewej to Wyspa Andersona. Przed nią, ta mała, to Wyspa Ketrona. Czyli Anduś i Ketruś, jak lubimy drażnić Magnusa. — Spojrzałam na nią z niezrozumieniem. Posłała w moim kierunku postny uśmiech. Poprawiłam się na niewygodnym krzesełku, naciągając koszulkę, która nieco się podwinęła przez wiatr. Odpowiedział mi przysłuchujący się rozmowie Elijah.
— Magnus ma bzika na punkcie poprawności. Jak coś nazywa się Anderson, to Anderson. Żadnych zdrobnień ani przezwisk. — Zaśmiał się na swoje słowa i wsadził dłonie pod uda. Widocznie nie tylko mi było niewygodnie.
— Serio? — Uśmiechnęłam się rozbawiona. Nie podejrzewałabym tego chłopaka o podobne świrstwa.
— Może nie wygląda na takiego, ale jak chce to potrafi być rozmowny, a wtedy… Cóż. — Elijah wzruszył ramionami i przeczesał swoje gęste blond włosy.  
— Krótko mówiąc, nie chcesz dyskutować z tą wredotą — podsumowała Hayley. Wykrzywiłam usta w trochę śmielszy uśmiech i rozejrzałam wokoło jeszcze raz.
W międzyczasie zbliżyliśmy się do naszej docelowej wyspy, dlatego zapytałam:
— A jak ta się nazywa? — Wskazałam podbródkiem w przód. Dziewczyna pacnęła się w czoło.
— Rany — jęknęła. — Jestem nieogarnięta. To Wyspa McNeila. My ją po prostu nazywamy Makiem albo McSkrytką. Wiesz, jak McDonald’s i tak dalej…
Zmarszczyłam brwi w pobłażaniu na te dwie, jakże inspirujące nazwy, ale rozbawienie mnie nie opuszczało. W nagrodę zarobiłam od niej kuksańca z bok. Sapnęłam oburzona i oczywiście w ten sposób rozpętała się walka na przepychanki. Doprowadził nas do porządku dopiero Ian, krzyczący z przodu.
— Ej, dziewczyny! Jak chcecie wylądować w wodzie to wystarczy skoczyć! Mi się nie chce pływać — warknął na koniec i posłał w naszym kierunku ostrzegawcze spojrzenie zza ramienia. Obydwie niemal natychmiast usiadłyśmy prosto z rękami w poddańczym geście. Nie zmieniło to jednak faktu, że ledwo powstrzymywałyśmy śmiech. Parsknęłam widząc ją całą roztrzepaną, plującą włosami.
— Też zetnij swoje, to pogadamy! — krzyknęła mi do ucha, aż musiałam się za nie złapać.
— Nie rób tego! Masz zbyt ładne włosy! — skontrował ją Elijah i rozparł się na brzegach łodzi. Pokręciłam głową i wzięłam głębszy oddech by się uspokoić.
Kiedy spojrzałam ponownie na Hayley w oczy rzucił mi się jej naszyjnik, który musiał w czasie naszej zabawy uciec na wierzch. Niemal identyczny kryształ jak mój, wisiał na delikatnym złotym łańcuszku. Moja ręka sama wystrzeliła do przodu, chwytając go w palce.
— Co jest? — spytałam skonsternowana. Powędrowałam wzrokiem do jej oczu. — Czemu mamy niemal identyczne naszyjniki? — Widziałam, jak jej spojrzenie poważnieje, a po wcześniejszym rozbawieniu nie ma wręcz śladu. Kiwnęła mi głową w stronę Elijaha, więc zerknęłam na niego. On natomiast spod t-shirt’u wyciągnął swój własny. Taki sam, jak nasze. Zmarszczyłam brwi.
— Wcześniej Ian wspomniał ci o rodzie Elderwood. Powiedzmy, że nasze rodziny również trzymają się go blisko. Od pokoleń otrzymujemy podobne jako nasze dziedzictwo. To nic niezwykłego. — Wzruszyła ramionami. Delikatnie opuściłam wisiorek, który opadł jej na brzoskwiniową, zwiewną bluzkę. Przed wypłynięciem przebrała się ze stroju cheerleaderki.
Jej wyjaśnienie było dla mnie logiczne. Przecież istniało wiele rodzin, z różnymi dziwactwami. Jedni przekazywali sygnety, stare papiery wartościowe, drzewa genealogiczne, czy nawet domy. To, co wyróżniało tę sytuację było zaangażowaniem więcej, jak jednej rodziny.
— Czyli co… — zaczęłam powoli. — Wychodzi na to, że moja rodzina była kiedyś blisko z waszymi? — zapytałam niepewna. Trochę nie chciało mi się wierzyć w taki zbieg okoliczności. — Przecież przeprowadziliśmy się tu ledwie parę miesięcy temu! Z czego ja mieszkam może miesiąc. Nie przypominam sobie, byśmy mieli tutaj jakąś rodzinę.
Skrzyżowałam ramiona na klatce piersiowej, oczekując odpowiedzi. Widziałam zawahanie na ich twarzach, jakby nie wiedzieli, ile mogą mi powiedzieć. Bardzo, ale to bardzo nie podobało mi się to. Nie rozumiałam, dlaczego mieliby cokolwiek przede mną ukrywać. Zwłaszcza, że byłam w to zaangażowana, w jakiś sposób. Przecież nie byliśmy swoimi wrogami, czy coś.
— Możliwe, że ktoś z twoich dalekich krewnych kiedyś się tu osiadł. — Ostatecznie to Elijah odważył się odpowiedzieć. Nad jego ramieniem dostrzegłam, że jesteśmy niemal na miejscu. Ian zaczął jednak odbijać w prawo, chcąc nieco opłynąć wyspę.
— Jest nas więcej — kontynuowała Hayley. — Twoja rodzina, moja, Elijaha i jeszcze parę, w dawnych czasach, ustanowili porozumienie. Na ich czele stali Elderwood’owe. — Kiwnęła w kierunku Iana.
— Rodzina Iana też jest w to powiązana? — spytałam głupio, porządkując sobie dotychczasowe informacje.
— Wiesz, jak Ian ma na nazwisko? — Pokiwałam przecząco.
— Elderwood. Jego rodzina jest tym całym centrum. — Elijah machnął ręką w jego kierunku, jakby prześmiewał ten fakt. Jednak jego wyraz twarzy pozostał poważny.
— Czyli podsumowując, po prostu w dawnych czasach istniały sobie rodziny, którymi przewodził stary ród. I do teraz krążą naszyjniki z tamtego okresu, tak?
— Dokładnie. — Hayley uraczyła mnie uśmiechem. — W sumie tak na to wychodzi.
Zrobiłam pauzę, czując, że to moja okazja zapytać się o tę dziwną sytuację na stołówce. Musiałam się jednak śpieszyć, bo lada moment mieliśmy zacumować. Poprzednia grupa dotarła na miejsce godzinę przed nami, bo wcześniej skończyli zajęcia. Więc na bank, jak już będziemy na lądzie, moja szansa przepadnie.
— O co chcesz zapytać? — Odgadł moją minę Elijah, przyglądając mi się z miejsca naprzeciwko.
— Co to było na stołówce? — wypaliłam, zanim opuściła mnie odwaga. Zaczesałam krótsze kosmyki, które uciekły mi za uszy. — Nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Świeci dopiero od imprezy mojego brata. — Kiwnęłam głową w stronę Hayley, z którą szalałam tego wieczoru.
— A co się wtedy wydarzyło? Z tego, co pamiętam cały czas trzymałyśmy się razem. Nie zauważyłam, by kiedykolwiek się błyszczał.
— Czyli też to widziałaś! — Usatysfakcjonowana, że nie zwariowałam, odchyliłam się na krzesełku i spojrzałam prosto na nią.
— Czyli co się tam wydarzyło? — Wiercił Elijah, a czysta ciekawość iskrzyła w jego oczach. Pochylił się do przodu, opierając ramiona na nogach.
Rumieniec natychmiast zakwitł na moich policzkach, gdy przypomniałam sobie Michaela. Spuściłam głowę, kiedy przed oczami ponownie stanęły mi te rozkoszne obrazy, które podsuwał mój umysł. Byłam głupia! Fantazjowałam o kimś, kto nigdy nie będzie mój. Przecież to przyjaciel mojego brata, nikt więcej.
Powierciłam się w krzesełku, kiedy usłyszałam gwizd Elijaha.
— No, no… — zaczął zaczepnie, a w jego głosie wyraźnie słyszałam rozbawioną nutę. — Co to za facet ci zawrócił w głowie, co? — Zażenowanie, które czułam, zatkało mi usta.
Nigdy z nikim nie rozmawiałam o takich sprawach. Dotychczas pozostawały za zamkniętymi drzwiami w moim umyśle pod tabliczką Niespełnione Marzenia. Nikomu nie pozwalałam się tam wślizgnąć. Nie to, że było aż tylu chętnych.
Dopiero głos Iana sprawił, że poderwałam głowę.
— Mój brat. — Nawet się nie obejrzał. Zamrugałam, całkowicie wybita z rytmu. Chyba tylko moja butna strona pozwoliła mi się odezwać.
— A ty niby skąd to możesz wiedzieć, co? — sarknęłam, czując, jak moje policzki i uszy wręcz płoną.
— Mylę się? — rzucił i posłał w moim kierunku zadziorny uśmieszek. Nigdy nie umiałam kłamać i wiedziałam, że nawet próba byłaby żałośnie słaba. Dlatego nie powiedziałam nic. Nie musiałam, bo to Hayley z piskiem rzuciła mi się w ramiona.
— No nie mów! — wykrzyknęła i otoczył nas jej perlisty śmiech. — Ale jaja!
— O co wam chodzi — mruknęłam pod nosem. Przypomniałam sobie jednak temat naszej rozmowy. — Skoro już doszliśmy do tego, że beznadziejnie podoba mi się jego brat. — Kiwnęłam w kierunku Iana. — Choć nie mam zupełnie pojęcia skąd niby może o tym wiedzieć… — urwałam, wstrzymując na moment oddech. — To o co chodzi z tym świeceniem? Wtedy, kiedy poznałam Michaela raził jak słońce. I był mega gorący.
Poczułam motyle w brzuchu na samo jego imię. Oczywiście zatrzymałam dla siebie wszelkie rewelacje, które działy się wewnątrz mnie. Tego nie musieli wiedzieć. Mimo to, moja mina musiała dawać wiele do myślenia, bo na ich twarzach błąkały się wszystko wiedzące uśmiechy.
— No…? — ponagliłam tak bardzo zawstydzona, jak nigdy w życiu. Uciekałam wzrokiem na boki, aby tylko nie musieć patrzeć prosto na nich.
— Może przeznaczenie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz